Na początek utwór poetycki Zbigniewa Herberta
Wilki
Marii Oberc
Ponieważ żyli prawem wilka
historia o nich głucho milczy
pozostał po nich w kopnym śniegu
żółtawy mocz i ten ślad wilczy
szybciej niż w plecy strzał zdradziecki
trafiła serce mściwa rozpacz
pili samogon jedli nędzę
tak się starali losom sprostać
już nie zostanie agronomem
,,Ciemny" a ,,Świt" - księgowym
"Marusia" - matką ,,Grom" - poetą
posiwia śnieg ich młode głowy
nie opłakała ich Elektra
nie pogrzebała Antygona
i będą tak przez całą wieczność
w głębokim śniegu wiecznie konać
przegrali dom swój w białym borze
kędy zawiewa sypki śnieg
nie nam żałować - gryzipiórkom -
i gładzić ich zmierzwioną sierść
ponieważ żyli prawem wilka
historia o nich głucho milczy
został na zawsze w dobrym śniegu
Raz jeszcze chcę w dziesiątą rocznicę formalnego ustanowienia Dnia Żołnierzy Wyklętych (Niezłomnych) pragnę przypomnieć trzy sylwetki Niezłomnych z mojej Dobrej Ziemi (Ziemi Dobrzyńskiej):
płk Marię Sobocińską ze Skępego,
por. Ludomira Brzuskiewicza, który musiał od 1946 r. do końca życia żyć po zmienionym nazwiskiem - Teofil Jurkiewicz) z Głęboczka k. Obór (potem od 1947 r. we Francji - L'Hopital),
por. Jana Przybyłowskiego z Zbyszewa k. Chalina lipnowskiego.
Jest to wspomnienie nie tylko rocznicowe, ale i serdeczne, bo Ci Dwaj pierwsi byli moimi serdecznymi Przyjaciółmi, bywali w naszym domu, obydwoje przyjęli Honorowe Członkostwo Dobrzyńskiego Towarzystwa Naukowego, Teofil - w 2007 r. Maria - w 2009. Postać por. J. Przybyłowskiego też jest bliska, bowiem Jego córka Bożena jest członkinią DTN.
Krzyż V. M. Marii Sobocińskiej
Mirosław Krajewski, Dama Niezłomna. Biografia wpisana w okupacyjne dzieje Skępego,
Rypin-Skepe 2012.
MARIA ROMANA SOBOCIŃSKA (często zdrob. – Marylka), ps. „Kama”, „Kaja”, „Ryśka” (*29 IV
1920 r. w Wymyślinie †1 VIII 2012 r. w Sztokholmie)
Była najstarszą z dwóch córek Romana (1886-1951) i
Stanisławy Zofii (1887-1976) z Ziemkiewiczów. Szkołę powszechną (Szkoła Ćwiczeń
Seminarium Nauczycielskiego) ukończyła w Wymyślinie, skąd do końca swoim dni
pamiętała swoją nauczycielkę, Julię Czarnecką. Po ukończeniu wymyślińskiej
szkoły, kontynuowała naukę w Gimnazjum im. R. Traugutta w Lipnie, a następnie w
Gimnazjum i Liceum Humanistycznym im. M. Taniewskiej w Warszawie, gdzie w 1939
r. uzyskała maturę. Przed wybuchem wojny odbyła szkolenie przeciwlotnicze oraz
sanitarne w ramach Przysposobienia Wojskowego Kobiet w Toruniu. W Płońsku
ukończyła kurs drużynowych ZHP, połączony z kursem spadochronowym, z którego w
archiwum toruńskim gen. E. Zawackiej zachowało się nawet unikatowe, choć mało
czytelne, zdjęcie. Wakacje 1939 r., korzystając z pięknego lata i uroku
miejscowych jezior i lasów, spędziła z przyjaciółmi i kuzynami w Skępem. Od
września czekała ją nauka w prestiżowej Szkole Handlowej w Toruniu. Na
horyzoncie zbierały się jednak czarne chmury. Ostatnie dwa tygodnie wakacji
spędziła u stryja, Zygmunta Sobocińskiego w Starym Dworze na Lubelszczyźnie,
skąd na wieść o ogłoszonej mobilizacji w końcu sierpnia 1939 r., została
natychmiast odesłana do Skępego.
Wojna i okupacja zasadniczo
zmieniła życie jej, rodziców i siostry Sławki. W dniu 1 września 1939 r.
rodzina Sobocińskich pobrała maski przeciwgazowe, a rodzice rozpoczęli
organizację punktu pomocy. Z opaską PWK na rękawie, rozpoczęła służbę na stacji
kolejowej w Skępem, gdzie udzielała informacji zdezorientowanym młodym ludziom,
zdążającym do jednostek wojskowych, kierowała ich także do punktów żywienia,
pocieszała dobrym słowem. W następnych dniach, razem z rodzicami, ojcami
bernardynami Sylwestrem Niewiadomym i Pawłem Mrozem oraz rodzinami Warzyńskich,
Bielickich i Sobocińskich, Tadeuszem Kowalskim i innymi osobami z kręgu
absolwentów Wymyślina organizowała wszelkie formy pomocy: kwatery, punkty opieki
medycznej, dożywianie oraz ochranianie zbiegłych z niewoli niemieckiej
żołnierzy armii polskiej.
Niebawem Skępe, podobnie jak inne
miejscowości ziemi dobrzyńskiej, włączone zostało do hitlerowskiego Okręgu
Rzeszy Gdańsk-Prusy Zachodnie. Nazwę Skępe zamieniono na „Schemmensee”, Skępe-Wioska na „Schemmenhof”,
zaś Wymyślin na „Muscheldorf”. Na
polecenie matki, zajmowała się pisaniem listów pocieszenia do jeńców wojennych,
internowanych w oflagach i już w 1940 r. była zagrożona aresztowaniem i
wysłaniem do obozu, z powodu skreślenia w jednym z listów do oflagu krążącego
wówczas hasła: „Słonko wyżej, Sikorski coraz bliżej”, ale szczęśliwie
uratowała ją Niemka, Rita Bobke – w czasie okupacji naczelniczka poczty w
Skępem, która dostrzegłszy nazwisko nadawcy, wycofała ten kłopotliwy list i
uprzedziła ją o skutkach takiego zachowania. Rita podobnie zachowywała się w
stosunku do innych dziewcząt ze Skępego i okolicy.
Po odsunięciu od siebie podejrzeń
„działania na szkodę Rzeszy”, w dniu 1 sierpnia 1940 r. szczęśliwie otrzymała
pracę jako pomoc biurowa w niemieckiej firmie Strassenbaugesellschaft OEMLER, budującej w powiecie lipnowskim
szosę na trasie Bydgoszcz-Warszawa, gdzie pracowała do czerwca 1941 r.
Następnie w latach 1941-1945, pracowała w niemieckim Urzędzie Katastralnym (Katasteramt) w Lipnie. Do końca nie było
wiadomo, kto ułatwił jej to zatrudnienie, ale niewykluczone, iż propozycję tę
podsunął niemieckiemu „pracodawcy” inż. geodeta Królikowski ze Skępego, który
przed wojną był radnym w Skępem razem z jej matką, Stanisławą. Zresztą ten sam
Królikowski prawdopodobnie już na początku 1941 r. dał swego rodzaju polecenie
jej matce, aby Marylka zaczęła intensywnie uczyć się języka niemieckiego. Nauka
ta okazała się w następnych latach okupacji niezwykle przydatna. W nowej pracy
bezpośrednim przełożonym był Niemiec, Josef Walter, prawnik z Norymbergii,
którego zapamiętała jako starszego, kulturalnego pana, lojalnego wobec Rzeszy,
ale jak podkreślała – „bez nazistowskiego nadęcia”. Walter włożył dużo wysiłku
w doskonalenie u niej języka niemieckiego, a także stawiał jej duże wymagania w
zakresie sztuki przepisywania na maszynie, bowiem sam nie znał na maszynie
czcionki łacińskiej tylko gotycką. Okazało się, że jest ona niezbędnym dla
niego pracownikiem, bowiem Niemiec dość szybko stracił orientację w mnogości
papierów przechowywanych w biurze. Początkowo nalegał, aby podpisała IV grupę
niemieckiej listy narodowej, jednak, gdy spotkał się z kilkakrotnymi wymówkami,
sam kamuflował w zestawieniach personalnych podległych pracowników fakt, iż
zatrudnia Polkę bez przynależności do niemieckiej grupy narodowościowej. W
pracy u Waltera pełniła też rolę tłumaczki pomiędzy niemiecką kadrą
kierowniczą, a polskimi pracownikami niższego szczebla. Zadanie to wypełniała w
szczególności podczas cotygodniowego, obowiązkowego odsłuchiwania przemówień
Adolfa Hitlera dla pracowników Katasteramtu.
Jako osoba obdarzona wyjątkowym humorem niekiedy pozwalała sobie coś świadomie
przekręcić, co wywoływało, iż polski personel popadał w skrywany śmiech.
Nowa praca pozwoliła jej m. in.
potajemnie wyrabiać dokumenty osobiste i zaświadczenia, ratując wielu
mieszkańców ziemi dobrzyńskiej przed wywózką na roboty przymusowe oraz
prowadzić nasłuch brytyjskiego radia BBC. Słuchanie z radia odbywało się w
biurze kierownika, który wiedząc, że przyjeżdża pociągiem ze Skępego znacznie
wcześniej, niż rozpoczynała się praca, udostępniał jej klucze do biura, aby nie
czekała na dworcu. Wiadomości usłyszane z radia BCC przepisywała na papierze
bibułowym i przekazywała do punktu kontaktowego, który mieścił się w tym samym
budynku w sklepie OEMLERA. Stamtąd komunikaty były odbierane przez łączniczkę
Aleksandrę Jurkiewicz i przekazywane do Wacława Lulińskiego w Józefkowie, gdzie
drukowano „Iskrę Wolności”. Przy wykonywaniu zadań konspiracyjnych korzystała z
pomocy wielu osób tam zatrudnionych, bądź pracujących w innych firmach w
Lipnie, m. in. z pomocy „tyczkarzy” (pomocników przy pomiarach geodezyjnych w Katasteramcie), Sulczyńskiego i Michała
Jaźwińskiego, przed wojną gimnazjalnego kolegę M. Sobocińskiej. Wykonywali oni
np. kopie dokumentów w zadanej ilości, nigdy nie pytając, do czego potrzebne są
one jej potrzebne.
Zimą 1940 r. wraz z siostrą
Sławomirą (1922-1987) została zwerbowana do konspiracji antyhitlerowskiej w
celach kontaktowych dla uciekinierów-ochotników do Wojska Polskiego na Zachód
przez Rumunię przez poznanego w czasie ostatnich przedwojennych wakacji
Antoniego Umańskiego. W kwietniu 1940 r. nawiązała kontakt z warszawską komórką
do akcji sabotażowej i propagandowej i została zaprzysiężona do ZWZ przez
swojego kuzyna (brata ciotecznego), Bogdana Ziemkiewicza, syna Tadeusza, gdzie
otrzymała pierwsze konspiracyjne pseudonimy „Kama” i „Kaja”. Bogdan, student
Politechniki Warszawskiej, zbudował radiostację i sam przekazywał informacje na
granicę, aktywnie uczestnicząc w działaniach nieznanej jej grupie
konspiracyjnej. Ona oraz jej siostra Sławka miały pozyskiwać informacje o
sytuacji w Skępem i okolicy, czyli terenach włączony do Rzeszy Niemieckiej,
które były następnie wykorzystywane przez jej kuzyna, Bogdana. Bogdan podał jej
adres punktu kontaktowego na warszawskim Grochowie. Kilkakrotnie jeździła do
Warszawy, więcej natomiast tych konspiracyjnych podróży odbyła siostra Sławka.
Dość szybko nawiązała kontakt z koleżanką z warszawskiego liceum, nieznaną nam
z nazwiska Krystyną, mieszkającą w Nowym Dworze Mazowieckim, która zgodziła się
założyć u siebie skrzynkę kontaktową. Kontakty z konspiracją warszawską
utrzymywała do chwili aresztowania, a następnie rozstrzelania B. Ziemkiewicza.
Poprzez swoją matkę, już w
styczniu 1940 r., została przyjęta do Polskiej Organizacji Wojskowej „Znak”
rejon Skępe. Potem, już jako członkini Związku Walki Zbrojnej, była oficerem do
zadań specjalnych. Organizowała konspiracyjną służbę zdrowia i współdziałała w
akcjach wywiadowczych oraz kolportowała materiały w ramach Akcji „N”,
prowadzonej przez Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Zaopatrzona w doskonale
podrobione personalne dokumenty niemieckie, przewoziła z Warszawy na teren
Pomorza (włączonego do Rzeszy Niemieckiej) fałszywki rzekomych opozycyjnych
pism niemieckich.
Jej kontakty z Haliną Krzeszowską rozpoczęły się już na przełomie
1939/1940, kiedy to odwiedzając wraz z siostrą Sławką swego kuzyna (ze strony
matki) Jerzego Ziemkiewicza w Toruniu, który przez swoją matkę, z pochodzenia
Ukrainkę, poznał środowisko ukraińskie w tym mieście. Mieszkanie Krzeszowskiej
u siostry jej babci, Troickiej przy ul. Warszawskiej 8/3 stało się kwaterą dla
oficerów sztabu Komendy ZWZ, a potem AK Toruń. W 1942 r. zamieszkał tam
Bronisław Pietkiewicz, ps. „Wiktor”, mianowany w lipcu tego roku komendantem
Inspektoratu AK Toruń. Tam też bywał Henryk Gruetzmacher, ps. „Michał” i Józef
Chyliński, ps. „Wicher”. W czasie tych spotkań oficerowie tam przebywający oraz
sama Krzeszowska uznali, że jest ona doskonałą osobą do pracy konspiracyjnej, a
jej walory, takie jak: znajomość, języka niemieckiego, „legitymacja” z Katamsteramtu, uroda, praca w
przedwojennym harcerstwie itp., mogą przydać się w konspiracji antyhitlerowskiej.
Otrzymała do wykonania szereg różnych zadań.
Po akcji scaleniowej, tj.
połączenia Służby Zwycięstwu Polski ze Związkiem Walki Zbrojnej w 1942 r.,
uczestniczyła w działalności konspiracyjnej Komendy Okręgu Armii Krajowej
„Pomorze”, będąc kurierką kierowniczki Wojskowej Służby Kobiet w sztabie
Komendy Okręgu AK Pomorze, Haliny Krzeszowskiej, późniejszej żony Bronisława
Pietkiewicza, komendanta Inspektoratu AK Toruń, która nadała jej pseudonim
„Ryśka” i przyjęła od niej powtórną przysięgę. Ponowna przysięga Marylki, złożona w Toruniu, wiązała się z tym, iż
Krzeszowska zapytała ją, czy należy do konspiracji. Udzieliła wtedy odpowiedzi
twierdzącej, mówiąc, iż złożyła przysięgę na ręce swego kuzyna, Bogdana
Ziemkiewicza w Warszawie. Nie była jednak w stanie określić, do jakiej
organizacji należał jej kuzyn. Szczelność konspiracji z jednej strony, z
drugiej zaś – ostrożność w przyjmowaniu nowych członków były powodem tej
podwójnej przysięgi okupacyjnej Marylki. Współdziałała
w ukrywaniu i udzielaniu pomocy materialnej dla zbiegłych z niewoli jeńców
angielskich, radzieckich i Polaków, ściganych przez Gestapo. Wiosną 1943 r.
była współorganizatorką wysadzenia pociągu z materiałami wojennymi, zdążającymi
na front wschodni. Od współpracującego z podziemiem kolejarza, Grabowskiego ze
stacji Skępe powzięła informacje o transportach wojennych na trasie
Skępe-Sierpc. Od niego dowiedziała się, że na niewielkiej, leśnej stacji
Koziołek zatrzymują się pociągi z transportami wojskowymi, celem uzupełnienia
wody do parowozów oraz wykonania bieżących napraw i przeglądów. Informacje te
przekazała Tadeuszowi Kowalskiemu, który miał kontakt z partyzantami.
Podejmowano kilka prób wysadzenia pociągu. Ostatecznie akcja powiodła się i pod
koniec marca 1943 r. zniszczono lub poważnie uszkodzono 2/3 wagonów. Sabotażu
dokonano, pozorując wypadek, tak jakby jeden z wartowników niedopałkiem
spowodował wybuch wagonu z paliwem.
Kiedy po akcji dywersyjnej na
stacji w Koziołku, w odwecie prewencyjnym, Gestapo aresztowało ok. 30 mężczyzn
ze Skępego i najbliższej okolicy, a wśród nich jej ojca, Romana, zachęcona
dosyć paradoksalnie przez jej szefa z lipnowskiego Katasteramtu, Josefa Waltera, który notabene nie tylko udzielił jej zwolnienia z pracy, ale także
poinstruował, które paragrafy z ustawodawstwa niemieckiego należy wykorzystać
ewentualnej rozmowie z naczelnikiem Gestapo w Grudziądzu, udała się wraz z
matką, Stanisławą do Grudziądza. Tam w czasie, wydawałoby się, beznadziejnej
misji potrafiła przekonać szefa grudziądzkiego Gestapo o niewinności
uwięzionych mężczyzn. Determinacja kobiet była wyjątkowa, a gestapowcy, którzy
nie chcieli dopuścić do gabinetu szefa, uznali w pewnym momencie, że „szalone
kobiety” i tak stamtąd już nie wyjdą. Mimo to następnego dnia wszyscy
aresztowani, za wyjątkiem jednego, odzyskali wolność. Po latach sama podziwiała
determinację i odwagę, nie wierząc, że ta interwencja w grudziądzkim Gestapo
mogła odnieść skutek.
We wrześniu 1943 r. uczestniczyła
w akcji uwolnienia, poprzez przekupienie strażnika w więzieniu w Toruniu,
oficera AK do zadań specjalnych, Stanisława Witkowskiego, ps. „Żbik”,
aresztowanego w maju 1943 r. w „kotle” zastawionym u Leszczyńskich na toruńskim
„Podgórzu”, a pochodzącego ze Skępego i czterech innych jego współtowarzyszy.
Akcja, mimo pościgu Gestapo, udała się. Akcja przygotowana przez nią we
współdziałaniu z Bronisławem Pietkiewiczem nie budzi wątpliwości faktycznych,
choć relacja samego zainteresowanego, tj. Stanisława Witkowskiego jest odmienna
od opisanych wyżej zdarzeń. Witkowski uważał bowiem, że opuścił toruńskie
więzienie wyłącznie w wyniku własnych pertraktacji ze strażnikiem więzienia.
Ucieczkę miał umożliwić mu jeden z więźniów, niejaki Filipski, który mając
swobodę poruszania się po więziennym korytarzu, miał przekupić strażnika, a ten
otworzyć drzwi od celi. Wyłącznie na podstawie jego relacji Jan
Nowak-Jeziorański dał jemu wiarę i przedstawił to w swojej książce pt. Kurier z Warszawy. Wydaje się jednak, że
relacja „Ryśki” nie może budzić wątpliwości, tym bardziej, że przede wszystkim
za ten czyn została ona przedstawiona do odznaczenia Krzyżem Virtuti Militari.
O akcji tej wiedziało przed i po niej kierownictwo Okręgu AK Pomorze.
Z pseudonimem „Ryśka” pozostała do
końca okupacji, a także w pierwszych miesiącach po wyzwoleniu. Wykonując
zadania specjalne, odbywała ponowne podróże do Warszawy, gdzie w czasie jednej
z nich przekazała dokumenty łącznikowi Polskiego Państwa Podziemnego. Podróż
musiała odbyć na własnych papierach i wówczas w celu otrzymania odpowiednich
zaświadczeń i urlopu z pracy, przedstawiła zaświadczenie o śmierci fikcyjnego
wuja, Romualda Głowackiego. W grudniu 1942 r. znalazła się w Warszawie w
punkcie kontaktowym przy ul. 3 Maja, skąd odebrał ją łącznik i zaprowadził na
spotkanie, gdzie przekazała paczkę z ważnymi – jak się domyślała – dokumentami.
Następne podróże do Warszawy odbywała już z fałszywym Ausweisem (zaświadczenie o zatrudnieniu wydawane Polakom przez
okupanta hitlerowskiego). Jej kontakty odbywały się przez punkt znajdujący się
w sklepie ogrodniczym na warszawskim Grochowie. W czasie jednej z takich
kurierskich podróży do Warszawy, za pośrednictwem swego wuja, Tadeusza
Ziemkiewicza, który zaprzyjaźniony był z wychowankiem wymyślińskiego Seminarium
Nauczycielskiego, Wacławem Tułodzieckim (rocznik 1924), rodakiem z Wymyślina,
powojennym ministrem oświaty, wymieniała wysoki nominał banknotu dolarowego,
który powierzyła jej Halina Krzeszowska z Torunia. Zadanie to było istotne dla
pracy konspiracyjnej, bowiem wymiany tej na mniejsze nominały nie można było
wówczas przeprowadzić w Toruniu.
Na przełomie 1941/1942 roku
uczestniczyła w procesie scalania Polskiej Organizacji Zbrojnej „Znak” z Armią
Krajową i w tym celu współdziałała z komendantem Inspektoratu AK Toruń,
Bronisławem Pietkiewiczem, ps. „Wiktor”, który dążył do włączenia obwodu
lipnowskiego do Inspektoratu w Toruniu. W związku z tym, że Pietkiewicz
pracował na kolei, a Marylka dojeżdżała do pracy w Lipnie pociągiem, jej
kontakty z „Wiktorem” było dość częste. Następnie, na polecenie kierownictwa Komendy
Okręgu AK „Pomorze” od lipca 1943 r. organizowała Wojskową Służbę Kobiet w
powiecie lipnowskim i została komendantką tego Obwodu. Jej przełożoną była
Halina Krzeszowska, ps. „Ludmiła”, komendantka WSK przy Komendzie Okręgu, a po
nominację w znanym lokalu konspiracyjnym w Toruniu przy ul. Warszawskiej
doprowadziła ją Jadwiga Lewandowska, ps. „Pliszka”. Obwód WSK Lipno kierowany przez nią nosił kryptonimy „Lotnisko”, „Świt”
oraz „L 016”, wchodził w skład Inspektoratu Włocławek wraz obwodami Włocławek i
Nieszawa. Rozporządzała sztabem pięciu referentek-kierowniczek sekcji:
sanitarnej, wywiadu, kwaterunkowej, opieki i łączności. Cały obwód podzielony
był na rejony: Lipno – kryptonim
„Leszczyna” na czele z Mieczysławą Marszałek, pseud. „Wrzos”, Skępe – kryptonim „Staw” (Celina Paradowska, pseud.
„B/16”), Dobrzyń n. Wisłą –
kryptonim „Dębina” (Sabina Krasucka, pseud. „Dora”), Szpetal – kryptonim „Szuwary” (kierowniczka „Syrena” z
dopiskiem Scholastyka, nauczycielka i zarazem administratorka majątku), Czernikowo
– kryptonim „Czółno” i Mazowsze – kryptonim „Mrówki” (Filomena Wójtowicz, pseud.
„Buk” zamieszkała w Wolnikowie gm. Czernikowo, Zbójno – kryptonim „Zagaj”) Jadwiga Lewandowska, ps.
„Pliszka”.
Lipnowski Obwód Wojskowej Służby Kobiet doprowadziła do
wysokiego stanu organizacyjnego, sama zajmując się sprawami kwaterunku.
Organizowała tzw. meliny pobytowe dla członków sztabu Okręgu Armii Krajowej,
gdy ci zjawiali się (często przejazdem) w rejonie lipnowskim. Najbliższą swoją
współpracowniczką uczyniła Halinę Grabowską, ps. „Halszka” (urodzona w 1922 r.
w Skępem, zamężna Waruszewska), która przed wojną była podinstruktorką
Przysposobienia Wojskowego Kobiet. Grabowska kierowała sekcją łączności, a jej
praca w Urzędzie Gminy w Skępem umożliwiała wystawianie „lewych” zaświadczeń
dla ludzi potrzebujących wsparcia.
Jednocześnie pełniła funkcję
zastępcy komendantki Inspektoratu Wojskowej Służby Kobiet Włocławek, którym
najpierw kierowała Maria Raszówna, ps. „Myszka”. W lipcu 1943 r. Maria
Sobocińska otrzymała od H. Krzeszowskiej nominację na stanowisko komendantki
Wojskowej Służby Kobiet AK Obwodu Lipno, a następnie zadanie organizacji WSK w
obwodach Armii Krajowej Nieszawa, Włocławek, Rypin i Brodnica. W ostatnich
miesiącach okupacji była komendantką Wojskowej Służby Kobiet Okręgu Pomorze i
inspektorką Wojskowych Okręgów Kobiecych Armii Krajowej.
Po aresztowaniu 15 września 1944
r. Zbigniewa Klubińskiego, ps. „Wichura”, brała udział w odbudowie władz
konspiracyjnej komendy Obwodu AK Lipno, kryptonim „Postój”. Pomocy udzielał jej
w tym Bronisław Pietkiewicz, ps. „Wiktor”, od 1943 r. komendant Inspektoratu AK
Włocławek i do czasu wyłonienia nowego komendanta Obwodu AK Lipno była
komendantką tego Obwodu. Od lata 1944 r. została zastępcą komendantki
inspektoratu AK Włocławek, kryptonim „Ogrody”, „Acetylen”, Marii Rasz (Raszówny), ps. „Myszka”, następnie –
nie opuszczając Obwodu Lipno – komendantką WSK Inspektoratu Włocławek, do
którego należało Lipno.
We wrześniu 1944 r., po śmierci w
potyczce z policją niemiecką kapitana Henryka S. Gruetzmachera, ps. „Marta”,
„Michał”, przy pomocy sprzątaczki pracującej na posterunku w Lubówcu, odbiła
rower tego oficera, w którym znajdowały się, ukryte w ramie, ważne dokumenty, a
przeznaczone do Komendy Głównej AK w Warszawie. Ciało zastrzelonego kpt.
Gruetzmachera wystawiono na widok publiczny w Lubówcu, z przekonaniem, że
zostanie zidentyfikowane przez okoliczną ludność. Po pewnym czasie zwłoki
Niemcy zakopali w dość przypadkowym miejscu, nie oznaczając niczym miejsca
pogrzebania. Rower kapitana przekazano na posterunek gminny żandarmerii w
Skępem. Nie był to nawet rower oficera AK, w drodze do Skępego zatrzymał się on
u Lewandowskich w Chrostkowie i wskutek uszkodzenia swojego sprzętu, pożyczył
inny od Janiny Lewandowskiej, łączniczki AK i komendantki WSK Obwodu Rypin.
Pułkownik Józef Chyliński, powziąwszy wiadomość, że Grueztmacher
został zabity przez Niemców, poprzez łącznika polecił jej, aby odbiła ten
rower, wiedząc, że są w nim ukryte istotne dla Armii Krajowej dokumenty, a
przeznaczone do Komendy Głównej AK w Warszawie, w tym m. in. schemat
organizacyjny AK Okręgu Pomorze wraz z nazwiskami i adresami dowódców. Szybko
obmyśliła plan wykonania tego zadania. Zwróciła się do sprzątaczki z posterunku
żandarmerii w Łąkiem, Władysławy Burczyńskiej (po wojnie zamężna Płocharska),
aby ta, jeżdżąc do Skępego własnym rowerem po zaopatrzenie dla miejscowych
żandarmów, zajechała na posterunek w Skępem, oznajmiając, że jej rower uległ
uszkodzeniu. Ta bez większego namysłu tak zrobiła i otrzymała zgodę żandarma
skępskiego na pożyczenie roweru z zestawu zarekwirowanych na skępskim
posterunku. Przez całe lata nie znała nazwiska dziewczyny z posterunku w
Łąkiem. Była jej za ten odważny czyn niezwykle wdzięczna. Autorce opracowanych
swoich wspomnień, Krystynie Wojtowicz wyznała: „Dzielna młoda dziewczyno! – czy wiedziałaś, jakie znaczenie miał Twój odważny czyn? Czy ktokolwiek Ci podziękował?
Myślę, że nie, bo nikt nawet nie wie, jak się nazywasz, a ja tylko w ten sposób mogę upamiętnić Twoją pomoc i odwagę.
Uratowałaś wiele ludzkich istnień!”.
Późną jesienią 1944 r.
przeprowadziła także ryzykowną akcję uwolnienia z Lagru II Tülchenfof (Tłuchówko) swojej jedynej siostry, Sławki. Jak
podkreślała po latach, zawsze w tak ryzykownych przedsięwzięciach konspiracyjnych,
w walce o życie bliskich i towarzyszy, wspierała ją Opatrzność. Akcja
uwolnienia Sławki z obozu była nie mniej ryzykowna niż uwolnienia „Żbika” z
toruńskiego więzienia. Pewnego razu podczas kontroli obozu przez Jagdkommando,
w czasie zarządzonego apelu okazało się, że brakuje w nim dwóch chłopców i
sześciu dziewcząt, wśród których była Sławka. Niemcy zarządzili poszukiwania i
niebawem wszyscy się znaleźli. Na uciekinierów wydano wyrok śmierci a egzekucję
miano przeprowadzić następnego dnia rano. Obóz w Tłuchówku położony był w
pobliżu majątku, gdzie o incydencie dowiedziała się jego administratorka, z
pochodzenia Polka. W czasie specjalnie wystawionej kolacji, suto zakrapianej
alkoholem z piwnic dworu, skłoniła Niemców do zmiany decyzji. Mimo to rano
chłopców rozstrzelano, dziewczęta postraszone zostały, że każda kolejna próba
oddalenia obozu zakończy się śmiercią. O wydarzeniach w obozie pracy
dowiedziała się szybko i jeszcze tego dnia – wiedziona jakimś dziwnym
przeczuciem – sama poszła z korespondencją z Katasteramtu do Landratury (starostwa), gdzie przypadkowo
usłyszała, jak sekretarka tego urzędu wywołała telefonicznie obóz w Tłuchówku,
polecając uwolnienie jakiegoś więźnia, informując przy tym, że dokumenty w jego
sprawie nadejdą później. Po powrocie do pracy w Katasteramcie połączyła się z obozem w Tłuchówku, i udając głos
sekretarki z Landratury, powtórzyła „decyzję” o uwolnieniu kolejnego więźnia,
którym tym razem miała być siostra Sławka, dodając, iż po jej odbiór przyjedzie
siostra. Po pracy, z przysłowiową duszą na ramieniu, udała się rowerem do
Tłuchówka, gdzie po wejściu do biura obozu, zapytała, czy papiery w sprawie
zwolnienia z obozu Sławomiry Sobocińskiej są już przygotowane. Otrzymała
odpowiedź twierdzącą i po chwili doprowadzono siostrę, która nie kryła
wzruszenia. Późną, jesienną nocą dotarła z siostrą do Skępego, ustalając z
rodzicami, że do końca wojny Sławka nie będzie wychodziła z domu.
Po opuszczeniu Skępego przez
Niemców w styczniu 1945 r. w małym domu, w którym mieszkała z rodzicami i
siostrą, Sławką dokwaterowano kilku żołnierzy sowieckich, zaś w dużym domu, do
niedawna zajmowanym przez Lidkego, urządziło się kilku ludzi z NKWD. Wyszło
więc na to, że hitlerowskie NDSAP, zastąpiło szybko sowieckie NKWD. W pewnym
momencie rodzina Sobocińskich przeżyła ponowną chwilę grozy, do domu przyszło
bowiem kilku ludzi i zabrało ojca rodziny, Romana. Przestraszona matka,
Stanisława poszła do żołnierzy, prosząc, aby udali się do funkcjonariuszy NKWD
celem wyjaśnienia zaistniałego nieporozumienia. Wystraszony propozycją żołnierz
sowiecki nie podjął jednak interwencji u „tych tam”, co należało rozumieć, że
władzą nie jest wojsko, lecz NKWD. Na szczęście sytuacja wyjaśniła się dość
szybko i Roman Sobociński powrócił dom rodziny.
W następnych tygodniach podjęła
pracę w lipnowskiej drukarni, gdzie dyrektorem był Gawroński notabene członek Armii Krajowej. Tam
drukowane są pierwsze podręczniki i niezbędne dla funkcjonowania nowej władzy
druki, ogłoszenia i obwieszczenia uliczne. Tam także zrodził się pomysł
drukowania gazetki. Nie zaprzestała walki o pełną niepodległość Ojczyzny, nie
podporządkowując się rozkazowi komendanta Sił Zbrojnych w Kraju, gen. Leopolda
Okulickiego, ps. „Niedźwiadek” z 19 stycznia 1945 r. o rozwiązaniu Armii
Krajowej, ujawnieniu się i złożeniu broni. W 1945 r. jako żołnierz WSK AK nie
ujawniła się i kontynuowała pracę w Obwodzie Lipno w ramach Delegatury Sił
Zbrojnych na Kraj (DSZ), a potem Wolność i Niezawisłość. Wraz z innymi
kobietami z lipnowskiej konspiracji powracających z oflagów ostrzegały przed
aresztowaniami, pomagały też osobom ukrywającym się przed NKWD i UB. Bacznie
obserwowały rozwój sytuacji i zbierały dane personalne, kto otrzymuje
stanowiska w administracji, tym bardziej, że na teren powiatu zaczęły napływać
nowe osoby, desygnowane przez PWKN.
Założyła tajną organizację pod
kryptonimem „Inspekty” i zaczęła redagować i wydawać tajne pisemko pt. „Głos
Prawdy”, wykorzystując przy tym swoją pracę w drukarni. Zbierała także adresy
byłych żołnierzy AK, celem nadania im odznaczeń z Londynu. Jak wspominała po
latach, „w sierpniu 1945 roku Urząd Bezpieczeństwa odnalazł na kwaterze w
Toruniu przy ul. Warszawskiej 8 archiwum Sztabu Pomorskiego AK, także broń, maszyny do pisania i wiele innych niezbitych dowodów dalszej konspiracji.
Wpadł też kurier wiozący z Londynu listę awansów i odznaczeń. W sumie
aresztowano około 40 osób (…). Z dokumentów wynikało, że jestem niezwykle aktywna i dobrze zorganizowana, więc awansowałam na porucznika. Byłam też na
liście odznaczeń. Przyznano mi Srebrny Krzyż Zasługi z Mieczami”. Z braku
dowodów została zwolniona po dziesięciu dniach, kiedy „kocioł” został
rozwiązany. Pomocy udzielił znowu Stanisław Witkowski, ps. „Żbik”, który
wyrobił jej dokumenty potrzebne do ucieczki na Zachód za Janem Nowakiem-Jeziorańskim.
Po niedługim czasie doszła do przekonania, że gdyby go wtedy posłuchała i
wyjechała, to uniknęłaby wpadki, a potem więzienia i poniewierki. Udała się do
Warszawy, po drodze zatrzymując się na krótko w Lipnie, aby porozmawiać z
kierownikiem drukarni, jej pracodawcą, Gawrońskim oraz na chwilę odwiedzić dom
rodzinny w Wymyślinie. W Warszawie odnalazła ją jedna z sióstr Grabowskich,
która poinformowała o aresztowaniach na terenie powiatu lipnowskiego.
W związku z tym w dniu 16
listopada 1945 r. zwołała w Lipnie konspiracyjną naradę, aby wspólnie
zastanowić się, co robić dalej: walczyć, ukrywać się, uciekać za granicę, albo
na Ziemie Odzyskane, a może ujawnić się? Wszystkie opcje wstępnie brano pod
uwagę. Na lipnowskie spotkanie mieszkaniu Jadwigi Adamczak, stawiło się
dziewięć osób: Józef Zieliński – dyrektor Komunalnej Kasy Oszczędności w
Lipnie, Stanisław Drzewiecki – komendant Obwodu Lipno, Jan Kosicki, pochodzący
z Karnkowa, w czasie wojny działający w Kedywie na terenie Garwolina, jednak pod
koniec wojny już w AK na terenie Lipna, Stanisława Okońska, por. Mościcki,
Zbigniew Klubiński, Filomena Wójtowicz, Jadwiga Adamczak, ojciec Sylwester
Niewiadomy – bernardyn ze Skępego oraz ona. W pewnym momencie w pokoju zgasło
światło, wyszła z pokoju, aby z kuchni przynieść świecę. Nie zdążyła jednak, na
korytarz weszli funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa i jak się okazało
przyszli wyłącznie właśnie po nią, bowiem od dłuższego czasu była śledzona,
począwszy od „kotła” toruńskiego sprzed kilku tygodni. W dniu 12 grudnia 1945
r. została jednak aresztowana przez lipnowski UB.
Aresztowania uniknął Jan Kosicki,
który po uwięzieniu Marii Sobocińskiej, przypadkiem przechodząc koło siedziby
UB, zauważył ją w oknie. Gestem ręki dała mu znać o grożącym niebezpieczeństwa.
Natychmiast opuścił Lipno i powrócił do Garwolina i przez to uniknął represji
UB. W areszcie czuła się odpowiedzialna na wszystkich aresztowanych i dlatego
dzięki swej roztropności i konspiracyjnemu doświadczeniu tak pokierowała
śledztwem, że zostało w areszcie z 23 aresztowanych w tym dniu pozostało
siedmioro. Ze śledztwa prowadzonego przeciwko innej osobie, rozpoczętego przez
Referat Śledczy Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Lipnie, a
następnie WUBP w Bydgoszczy, prowadzonego do 30 grudnia 1945 r., wynika, że
świadek ten istotnie obciążył M. Sobocińską, iż ta zwerbowała tę osobę do Armii
Krajowej.
Formalnie została zatrzymana przez
Sekcję Śledczą PUBP w Lipnie, a następnie przekazana do WUBP w Bydgoszczy, a
następnie osadzona w Centralnym Więzieniu w Fordonie. W Fordonie siedziała w
jednej celi z Wandą Ostoja-Ostaszewską, ps. „Łucja”, „Wandka” i Filomeną
Wójtowicz, ps. „Fila”, przedwojenną nauczycielką i harcmistrzynią, swoją
zastępczynią z Wojskowej Służby Kobiet Obwodu lipnowskiego. W dniu 11 grudnia
1945 r. oskarżona została na podstawie przepisów 1 i 12 Dekretu PKWN z dnia 30 października 1946 r. o ochronie Państwa i
jej sprawę przekazano do Wojskowego Sądu Okręgowego w Poznaniu. Art. 1 tego
Dekretu brzmiał: „Kto zakłada związek,
mający na celu obalenie demokratycznego
ustroju Państwa Polskiego, albo kto w
takim związku bierze udział, kieruje
nim, dostarcza mu broni lub udziela
innej pomocy, podlega karze więzienia
lub karze śmierci”. W dniu 6 stycznia 1945 r. została przewieziona z
Fordonu do Zakładu Karnego w Inowrocławiu. Tu doczekała rozprawy przed
komunistycznym sądem wojskowym. Na rozprawie przed Wojskowym Sądem Okręgowym w
Poznaniu na sesji wyjazdowej w Inowrocławiu w dniu 13 lutego 1946 r., któremu
przewodniczył sędzia WSO por. Jan Zaborowski, w składzie sędziów: por. Ryszard
Wiercioch i por. Marian Szczepaniak. Na ławie oskarżonych, oprócz Marylki,
zasiedli: Józef Zieliński, ps. „Błysk”, Lucjan Czarnomski, ps. „Tygrys”, Sylwin
Czarnomski, ps. „Jowisz”, Stanisław Drzewiecki, ps. „Głaz”, Stefan Gołębiewski,
ps. „Kruk” i Józef Paprocki, ps. Odważny”.
Na świadków w procesie powołano
Stanisławę Okońską i Filomenę Wójtowicz. Okońska, jako świadek oskarżenia,
miała potwierdzić pełnienie przez Marię Sobocińska funkcji komendantki WSK
Obwodu Lipno, co oczywiście było faktem niezaprzeczalnym w związku z przejętymi
przez UB materiałami z archiwum Komendy Okręgu AK Pomorze. „Przyznano” rolę
głównej oskarżonej, a prokurator, major Sikorski zażądał dla niej kary śmierci.
Rano przez tunel więzienny strażnicy doprowadzili oskarżonych do rozprawę. Na
miejscach dla publiczności siedziało dużo umundurowanych osób, do dziś pamięta
ich twarze, były zimne, nieprzyjazne. Z bólem wyznaje: „Patrzyli na mnie jak na bandytkę”. Po mundurach poznała, że to
funkcjonariusze UB i strażnicy więzienni. Dostrzegła tylko dwóch cywilów. Byli
to dziennikarze, w tym jeden z „Robotnika Kujawskiego”. Sąd odczytał personalia
oskarżonych. Zapytał ich o obrońców. Oczywiście ich nie mieli. Wtedy zarządził
przerwę, żeby kogoś sprowadzić. Dość szybko przybiegło dwóch osobników w
ubeckich mundurach.
Na sędziowskim stole widziała
dowody jej „winy”: rozkaz szefa sztabu Okręgu Pomorskiego AK z 1 stycznia 1945
r., przyznający jej Krzyż Srebrny Orderu Virtuti Militari, który jednak do niej
nie dotarł, a o którym dowiedziała się z akt śledztwa, oraz archiwum AK-owskie
z opisem okupacyjnych akcji, w których brała udział. Mówiła o nich przez sądem
kilka godzin z dumą i pewnością siebie, bo przecież nie była „szefową zbrodniczej bandy”, jak
stwierdził w akcie oskarżenia wojskowy prokurator, ale komendantką Wojskowej
Służby Kobiet Obwodu Lipno i kurierem do zadań specjalnych Armii Krajowej. Od
pierwszych dni hitlerowskiej okupacji walczyła przecież o niepodległość Polski,
o honor Polaków, o godność człowieka. Na koniec swoich zeznań przed sądem
oświadczyła: „Każdy uczciwy Polak walczył
z Niemcami i należał do konspiracji, a
jeśli nie należał, to tylko dlatego,
że koledzy nie mieli do niego zaufania.
Wzięłam na siebie całą winę, nie wypierałam się niczego, powiedziałam, że jestem dumna z mojej służby dla Ojczyzny w Armii Krajowej”.
W czasie zeznań przed sądem nikogo
niczym nie obciążyła. Pytana przez sędziów o płka Józefa Chylińskiego,
odpowiedziała, że go nie zna i nigdy się nim nie spotkała, mimo, iż wiedziała,
że we wrześniu 1944 r. przebywał on w domu ich sąsiadów, Grabowskich. Sąd
jednak wziął pod uwagę wcześniejsze zasługi okupacyjne Marylki w walce z
hitlerowskim okupantem, poświadczone przez dokumentację skonfiskowaną w toruńskim
archiwum AK i wymierzył 6 lat pozbawienia wolności oraz utratę praw
obywatelskich i publicznych na okres 3 lat za to, że „przez cały okres pookupacyjny do dnia aresztowania, będą na stanowisku kierowniczki sekcji
żeńskiej na teren powiatu Lipno i od września 1945 r., czynna także w sektorze męskim tegoż związku na teren Lipno, ponadto oskarżona kontaktowała się
bezpośrednio przez łączników z komendantem Okręgu, od niego otrzymywała korespondencję na ten całej komórki powiatowej”.
Jednocześnie wyrokiem sądu wszystkie jej stopnie wojskowe i odznaczenia zostały
automatycznie unieważnione, o czym donosił z dumą komunistyczny „Robotnik
Kujawski”.
Prośba o jej ułaskawienie
skierowana przez matkę, Stanisławę do prezydenta Bolesława Bieruta z dnia 17
marca 1947 r. – podobnie w wielu innych skazanych przez komunistyczne sądy
polskich patriotów – została odrzucona. Prokurator Sikorski nie zgodził się z
wyrokiem sadu z lutego 1946 r. i wniósł apelację do Najwyższego Sądu
Wojskowego. NSW na rozprawie w dniu 15 maja 1946 r. utrzymał wyrok pierwszej
instancji.
Od momentu aresztowania więziona
była w koszmarnych warunkach, urągających godności człowieka, najpierw w
więzieniu karno-śledczym, tzw. „okrąglaku” w Toruniu, a potem kolejno Fordonie
(Bydgoszczy), Inowrocławiu i po wyroku w Centralnym Więzieniu dla Kobiet w
Fordonie, skąd po wybuchu epidemii została przewieziona ponownie do
Inowrocławia. Mimo to, zawsze bardziej myślała o bliskich, także o
współtowarzyszach niedoli, niż o sobie. Raz na miesiąc do wiezienia mogły docierać
dwukilogramowe paczki, które były skrupulatnie kontrolowane i opisane przez
więzienne władze, a które dzieliła zawsze sprawiedliwie na 12 części, tj.
pomiędzy więźniarki na bloku, niezależnie od ich wyroku.
Z Inowrocławia trafiła do Fordonu i tam już została do
końca uwięzienia. Warunki w Fordonie były straszne. W czteroosobowej celi
siedziało po 12 kobiet. Pewnego razu obsługa więzienna za jakieś przewinienie,
którego nie pamięta, zarządziła ścięcie włosów. Marylka miała loki, do ramion.
Posadzono ją na krześle na korytarzu, doprowadzono więźnia fryzjera, wokół
strażnicy i naczelnik. Fryzjer popatrzył na jej włosy i powiedział, że mu ich
żal. A ona z jakaś niespotykaną fanfaronadą w głosie, powiedziała: „Tnij pan, niczego nie żałuję dla sprawy Armii Krajowej… To była jednak głupia
odzywka”. Fryzjer-więzień uznał, że jest wyjątkowo odważna, i też wykazał
się odwagą i odmówił ogolenia jej głowy. Wybuchła straszna awantura, skończyło
się jednak tylko na podcięciu jej pięknych, kręconych włosów. W wiezieniu w
Inowrocławiu Marylka korzystała jednak z nieocenionej pomocy lekarza
więziennego, doktora Czesława Zagórskiego, a także innych gestów solidarności,
kiedy np. w wigilię Bożego Narodzenia do więziennej celi strażnik Wyrzykowski
wrzucił gałązkę choinki, aby w jakimś niewielkim stopniu przypomnieć nastrój
tych szczególnych Świąt. Doktor Zagórski wymusił na dyrekcji więzienia
przebadanie wszystkich więźniarek. A potem wzywał ją na badania. Przenosił
grypsy, a jego żona podsyłała do celi lepsze kąski pożywienia. Była też gruba
strażniczka, której nazwiska jednak zapomniała, a która po kryjomu ją
dożywiała. W fordońskim więzieniu Marylka przebywała razem z Aleksandrą
Sokołowską, ps. „Elżbieta” i Wandą Ostaszewską, ps. „Łucja” (1909-1994).
W czasie więzienia, a nade
wszystko po jego opuszczeniu, Marylka za wszelką cenę starała z siebie wyrzucić
nienawiść, która potem mogłaby zatruć życie jej i bliskich. Na tę okoliczność mówiła: „Po tym wszystkim nie szukałam moich oprawców,
lecz wybawicieli, by im podziękować. Najważniejszą postacią
jest tu dr Czesław Zagórski”, więzienny lekarz w Inowrocławiu, mieszkający
zresztą wtedy w tym mieście. „Aby
nawiązać rozmowę upozorował badanie ginekologiczne i w ten sposób pozbył się z
gabinetu strażniczki i NKWD – bo taki
osobnik towarzyszył każdemu opuszczeniu celi. Ten lekarz z narażeniem życia
własnego i rodziny przekazywał w obie strony grypsy, a w końcu umożliwił ucieczkę moim współtowarzyszom. Ja siedziałam dalej,
ale doktor ułatwiał mi życie na każdym
kroku”.
W czasie pobytu w więzieniu 17
marca 1947 r. Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Lipnie i Wojewódzki
Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Bydgoszczy rozpoczęły ponowne rozpracowanie
obiektowe o kryptonimie „Zdrajcy”. Materiały zaczęto gromadzić już po wyjściu jej
na wolność, tj. 4 lipca 1954 r. W materiałach śledczych ponownie podkreślono,
że posiada ona błędne imię „Maryla”, figuruje w „Wykazie b. członków AK i ich
rodzin” z 4 marca 1953 r. pod pseudonimem „Ryśka”. Funkcjonariusze UB
podnieśli, że „w 1945 r. nie ujawniła się,
lecz pozostała dalej w tej organizacji,
to jest Wojskowa Organizacja Kobiet, czyli AK. Prowadząc antypaństwową propagandę
wrogą PL, (…) uprawiała propagandę za
pomocą nielegalnej gazety „Głos Prawdy”. W 1945 r., wykonując rozkazy swych zwierzchników, zaczęła organizować męską organizację AK na terenie pow. Lipno (…) oraz
wciągnęła nieaktywnych już członków tejże organizacji”. Dopiero W dniu 26
września 1955 r. jej sprawę, która z trudem podjęła pracę w Warszawie,
przekazano do archiwum Wydziału X Wojewódzkiego Urzędu ds. Bezpieczeństwa
Publicznego w Bydgoszczy.
Na mocy ustawy o amnestii
uchwalonej przez Sejm w dniu 22 lutego 1947 r. skrócono jej wyrok do trzech
lat. Wolność odzyskała w dniu 15 listopada 1948 r., po opuszczeniu więzienia
kobiecego w Fordonie, jako osoba wyniszczona psychicznie i fizycznie, ważyła
wówczas zaledwie 34 kilogramów! Całe jej ciało pokryte było wrzodami, bowiem w
więzieniu miała błędnie rozpoznaną awitaminozę. Lekarz więzienny, sądząc, że
jest to świerzb, przepisał jej maść siarczaną, która tylko potęgowała
postępujące owrzodzenia i świąd skóry. Wujek, który ją odbierał z więzienia
wstrząśnięty był widokiem tego, co więzienie zrobiło z tej młodej, pięknej,
energicznej kobiety.
Czas po opuszczeniu więzienia był
dla niej wyjątkowo trudny. W Skępem miała obowiązek meldowania się co 24
godziny na miejscowym posterunku Milicji Obywatelskiej, co dla jej
wycieńczonego ciała, dwukilometrowy odcinek do siedziby milicji był nie lada
trudnością. Na szczęście miejscowy policjant, plutonowy Leon Juszczak okazał
zrozumienie i współczucie i sam przychodził do domu rodziców Marii. Mimo to
czuła się odrzucona i wykluczona. Z bólem więc wyznała po latach: „Byłyśmy traktowane jak zadżumione, nie mogłam znaleźć pracy, a poza rodziną i kilkoma sprawdzonymi
przyjaciółmi, ludzie odwracali się
ode mnie”.
Także tu, w Skępem, można
powiedzieć wśród swoich i znajomych. Komunistyczna propaganda przyniosła
oczekiwane żniwo: ludzie Armii Krajowej mieli być traktowani jako bandyci i
wrogowie ludu pracującego. Aż do 26 września 1955 r. była pod ścisłym dozorem
komunistycznej milicji. Dopiero wtedy Wojewódzki Urząd ds. Bezpieczeństwa
Publicznego w Bydgoszczy jej sprawę przekazał do archiwum. Niestety, odżyła ona
jeszcze w epoce gierkowskiej PRL. Służba bezpieczeństwa musiała przecież
pamiętać o „wrogach ustroju”.
Po kilkumiesięcznym pobycie w
Wymyślinie, nabraniu sił, wiosną 1949 r. postanowiła odciążyć rodziców, uciec
od niewygodnej w tych czasach przeszłości i wiosną wyjechała do Warszawy. Nowa
rzeczywistość okazała się nie mniej trudna, niż ta w Skępem. Mimo pomocy
rodziny i przyjaciół nie udało się jej znaleźć pracy. Miała też problemy z
zameldowaniem. W obydwu przypadkach przeszkodą była więzienna przeszłość, o
której nie dała zapomnieć „opieka UB”. Okazało się, że nie kończy się ona wraz
z opuszczeniem więziennej bramy, bowiem „kto
raz dostał się pod opiekę bezpieki, ten
nigdy spod tej opieki nie wyjdzie”. Po głowie zaczęły się jej plątać różne
myśli, narastało rozgoryczenie. Któregoś razu, po bezowocnym poszukiwaniu
pracy, spacerując po Łazienkach, nakarmiła drugim śniadaniem łabędzie, a w
drodze powrotnej zatrzymała się nad Wisłą, pomyślała: „Czy nie lepiej skończyć z tym wszystkim?”.
W Warszawie odnalazł i zaopiekował
się ją jej kuzyn, adwokat Edmund Kujawski. Poradził jej, aby zatuszowała swój
pobyt w więzieniu i pomógł znaleźć pracę w księgowości hurtowni kosmetyków
„WIR”, której właścicielem był Władysław Wiński. Przy jego pomocy Kujawskiego w
latach 1949-1950 ukończyła kursy księgowości, korzystając z pomocy i wskazówek
wybitnego ekonomisty prof. Płoszajskiego. Po ukończeniu kursów prowadziła
księgowość równolegle w kilku firmach: w dwóch firmach odlewniczych Langiewicza
i „Zjednoczenie” oraz dwóch firmach geodezyjno-pomiarowych, gdzie wydatnie przydało
się doświadczenie zdobyte w czasie okupacji w lipnowskim Katasteramcie. Następnie otrzymała posadę jako pomoc biurowa w
księgowości Wydziału Technologicznego Politechniki Warszawskiej, gdzie
pracowała w latach 1949-1950. W latach 1952/1953 ukończyła Studium Dewizowe w
Szkole Głównej Planowania i Statystyki oraz podjęła naukę w Studium Orientalne
Szkoły Nauk Politycznych. Po kilku semestrach musiała jednak przerwać naukę w
tym ostatnim, bowiem okazało, iż w ankiecie personalnej, nie podała, że była więźniem
politycznym. Szkoła ta kształciła bowiem przyszłe kadry administracyjne i
dyplomatyczne a odkrycie w jej przeszłości, uwięzienia za „przestępstwa
polityczne”, mogło wiązać się z oskarżeniem o szpiegostwo. Przez pewien czas
była też księgową w Spółdzielni „Energia” w Warszawie. Od 1950 r. pracowała
jako księgowa Wydziale Technologicznym Politechniki Warszawskiej, a następnie –
w latach 1951-1980 – w Dziale Współpracy Nauki z Przemysłem w Instytucie
Elektroniki Politechniki Warszawskiej, dochodząc tam aż do stanowiska
kierownika.
Przez cały czas była inwigilowania
przez Służbę Bezpieczeństwa. Dopiero w październiku 1962 r. uzyskała
wykreślenie z rejestru skazanych w PRL, co oczywiście nie oznaczało
zadośćuczynienie za doznane krzywdy w ustroju komunistycznym. W tym samym roku
starała się o wyjazd za granicę. Niestety, na podstawie decyzji Komendy
Stołecznej Milicji Obywatelskiej Nr I 998/62 z dnia 11 czerwca 1962 r.
odmówiono jej wydania paszportu. W aktach IPN nie zachowało się uzasadnienie
tej odmowy, być może w ogóle go nie sporządzono. W dniu 30 czerwca 1962 r.
Maria Sobocińska wniosła odwołanie od tej decyzji, które rozpatrzono –
oczywiście – negatywnie.
Przez całe lata czuje się osobą „na cenzurowanym”. Nie
chce utrzymywać kontaktów z osobami z okresu działalności w Armii Krajowej, ani
tymi z okresu uwięzienia. Ma świadomość, ze ewentualne kontakty mogą szkodzić
tym osobom, ale także jej samej i rodzinie. Służba Bezpieczeństwa PRL jeszcze w
połowie lat 70. XX w. na nowo tworzyła dokumenty związane z jej patriotyczną
działalnością. W materiałach wytworzonych przez Wydział C Komendy Wojewódzkiej
Milicji Obywatelskiej w Bydgoszczy, a zachowanych w zasobach Instytutu Pamięci
Narodowej dotyczących jej osoby znajduje sie „Charakterystyka nr 34/O”, dotycząca
„nielegalnej organizacji AK pod nazwą
„Inspekty”, utworzonej an terenie
Lipna we wrześniu 1945 r., w której
działała Maria Sobocińska, ps. „Ryśka”,
w związku ze sprawą założoną 30 marca 1974 r., a zakończoną 30 listopada 1974
r. Powtórzono przy tym fakty znane ze śledztwa w 1945 r. Jest tam mowa, że w
okresie okupacji była członkiem Armii Krajowej i pełniła funkcję komendantki
Wojskowej Służby Kobiet na powiat lipnowski. Po wyzwoleniu nadal prowadziła
działalność konspiracyjną i w 1945 r. nie ujawniła się. Z jej inspiracji
utworzona została grupa pn. „Inspekty” na powiat Lipno, w której pełniła
funkcję łączniczki. Wykazywała dużą aktywność i w zasadzie kierowała tą
organizacją. Rozpowszechniała nielegalną gazetkę „Głos Prawdy” i rozlepiała
ulotki o treści antypaństwowej.
Jej rodzinie, która po wojnie znalazła się w biedzie,
pomocy udzielał ówczesny gwardian klasztoru skępskiego, o. Piotr P. Mróz.
Dostarczał on żywność, leki i paczki z UNR-y. Po opuszczeniu przez Marię
więzienia, przychodził do domu Sobocińskich tylnymi drzwiami i podczas długich,
serdecznych rozmów pytał o przeżycia więzienne, wspierał i pocieszał duchowo. Z
wdzięcznością pamiętała o geście Stanisława Lipińskiego, absolwenta Seminarium
Nauczycielskiego w Wymyślinie (rocznik 1934), w czasie okupacji współredaktora
józefkowskiej „Iskry Wolności” i komendanta AK Rejonu
Dobrzejewice-Mazowsze-Nowogród, używającego pseudonimu „Lis”, który jako jedyny
po uwięzieniu Marylki napisał do niej list pełen otuchy i pocieszenia.
Gdy Polska odzyskała pełną niepodległość,
po roku 1989, miała do wypełnienia inne ważne zadania, których wykonanie nie
było możliwe w tamtym ustroju, bowiem – jak mówiła – „byłam świadoma, że przez cały
czas po wyjściu jestem śledzona, że
UB depcze mi po piętach”. Dopiero
jesienią 1992 r. odnalazła adres zamieszkania w Zakopanem swego dobroczyńcy,
doktora Czesława Zagórskiego. Najpierw napisała list, na który dość szybko
odpowiedział sędziwy wtedy już lekarz: „Dziękuję
Pani za obszerny list i wdzięczność za to normalne dla każdego Polaka
posługiwanie w czasie Pani pobytu w więzieniu w Inowrocławiu. Przecież to przenoszenie grypsów z więzienia
zrobiłby chyba każdy polski lekarz”. Potem, jesienią 1992 r. razem z
Aleksandrą Sokołowską, dotarła do Zakopanego, aby spotkać się i osobiście podziękować
dobroczyńcy z inowrocławskiego więzienia.
Po tym spotkaniu zapisała: „Byłam w towarzystwie Oleńki i bardzo to
spotkanie przeżyłam. Doktor zdziwił się, że Jego postawę traktuję jako coś nadzwyczajnego. Do tej pory służy
ludziom, chociaż przekroczył 90-tkę”.
Pozostało także jeszcze inne
zadanie do wykonania. „Przez te wszystkie
lata nie dawała mi spokoju egzekucja tamtych trzech AK-owców (w
inowrocławskim więzieniu – dop. MK). Oni
zostali zaraz po rozstrzelaniu zagrzebani w ziemi, ot tak pod murem! Na ten motyw: „...kto z twych oczu zcałuje łez ślad...”, nałożył się inny: „...jeśli ja o was zapomnę, niech o mnie zapomni Bóg...”
(wzięta z „Dziadów” A. Mickiewicza, scena I – dop. MK). Nie spoczęłam i w
ubiegłym, 2001 roku, w czasie tego kontrowersyjnego Zjazdu
Polonii w Pułtusku, tuż po wystawie
zorganizowanej w kuluarach Sejmu przez prof. Otfinowską i red. Kosewicza – uczestniczyłam w Ich prawdziwym pogrzebie.
Przygotowania trwały długo, pogrzeb
odbył się w Inowrocławiu, a tyle
emocji kosztowało mnie wiele zdrowia. Teraz jestem spokojna. Spełniłam
powinność dużego formatu”. Istotnie, pochowała współwięźnia, który do
ostatnich chwil swego życia żył prawie platoniczną miłością do swej wybranki.
Jeszcze
w poprzednim ustroju na jej prośbę komendant Obwodu Armii Krajowej Rypin,
Tadeusz Kowalski, ps. „Wiarusz”, „Tomasz”, „Tolek” (1912-1967), syn gajowego z
Kamienicy koło Skępego, po ujawnieniu się po wojnie, pracując zawodowo jako
nauczyciel w Ligowie koło Skępego (najpierw jako kierownik tamtejszej szkoły, a
potem Szkoły Przysposobienia Rolniczego, którą założył), odszukał grób oficera
sztabu Komendy Okręgu ZWZ-AK Pomorze, kapitana Henryka Gruetzmachera,
zastrzelonego w dniu 13 września 1944 r. przez niemiecki patrol koło wsi
Lubówiec, pogrzebanego w polu niedaleko tej wsi, dokonał ekshumacji zwłok i
urządził prawdziwy pochówek na cmentarzu w Skępem. Sam zresztą, mimo iż zmarł w
Warszawie 29 sierpnia 1967 r., pochowany został także na tym cmentarzu 3
września 1967 r. Gdy tylko nadarzyła się okazja, w dniu 16 maja 2007 r.
doprowadziła do odsłonięcia tablicy poświęconej pamięci kpt. H. Gruetzmachera i
wszystkich żołnierzy Armii Krajowej Obwodu Lipno na murze w krużgankach
Kościoła Ojców Bernardynów w Skępem.
Od momentu założenia przez gen.
prof. Elżbietę Zawacką, ps. „Zelma”, „Sulica”, „Zo” w Toruniu Fundacji
„Archiwum Pomorskiej Armii Krajowej oraz Wojskowej Służby Polek w Toruniu”,
podjęła z nią bardzo bliską współpracę. Już w 1992 r. do toruńskiej Fundacji
przekazała najcenniejsze swoje pamiątki: listy i grypsy z więzienia w
Inowrocławiu i Fordonie, dokumenty o swojej działalności niepodległościowej po
zakończeniu II wojny światowej oraz zdjęcia matki, Stanisławy, ojca Romana i
siostry Sławomiry. Do Fundacji przesyłała ważne dokumenty, dotyczące
działalności konspiracyjnej kobiet, także tych, które podobnie jak ona,
znalazły się na obczyźnie, m. in. opracowała i przesłała życiorys Jadwigi
Jezierskiej, działającej od 1942 r. pod kryptonimem „Ryszard” w Wydziale
Bezpieczeństwa Kontrwywiadu Oddziału II Komendy Głównej AK, więźniarki Pawiaka,
a następnie Auschwitz i Ravensbrück.
W listopadzie 1996 r. na murze
więzienia w Inowrocławiu odsłoniła pamiątkową tablicę poświęconą pamięci Polek
i Polaków pomordowanych w czasie wojny oraz w pierwszych latach ustroju
totalitarnego. Natomiast w 2001 r. urządziła prawdziwe pogrzeby rozstrzelanych
w inowrocławskim więzieniu: Władysławowi Radzyńskiemu, Bolesławowi Kobusowi i
Konradowi Krzyżanowskiemu, doprowadzając ich postacie do pełnej rehabilitacji.
W rodzinnym Skępem pojawiała się
niemal każdego roku. Tęskniła do miejsca swego urodzenia, do młodzieży
szkolnej, odwiedzała swoich najbliższych na skępskim cmentarzu. W dniu 22 lipca 2000 r. w Skępem
zorganizowała patriotyczną uroczystość, poświęconą pamięci kpt. Henryka
Stanisława Gruetzmachera, ps. „Michał”, „Duży Michał” (1913-1944), wyjątkowo
odważnego i utalentowanego dowódcy, w konspiracji pełniącego funkcję Szefa
Wydziału Łączności Komendy Okręgu AK Pomorze, również członka Sztabu KO oraz
czasowo kierującego wywiadem Okręgu.
W następnych latach kontakty Marii
Sobocińskiej z władzami i społeczeństwem miasta i gminy Skępego stawały się
coraz bliższe i owocne. W dniu 16 września 2005 r. w Zespole Szkół im. W.
Łukasińskiego odbyło się spotkanie promocyjne książki wspomnieniowej Krystyny
Wojtowicz, pt. Marylka. Następnego
dnia podobne spotkanie zorganizowano dla społeczeństwa Skępego w Urzędzie
Miasta i Gminy, po czym w kościele klasztornym odprawiona została Masza Święta.
Kilka miesięcy potem, w dniu 24 lutego 2006 r. Rada Miasta i Gminy Skępe nadała
jej Honorowe Obywatelstwo Miasta i Gminy Skępe. Uroczystość wręczenia tego
tytułu odbyła się w maju 2006 r. Była okazja do wspomnień z lat walki z
hitlerowskim okupantem nie tylko Marylki, ale także świadków tamtych wydarzeń,
bądź osób (Z. i B. Wegnerowie), które podjęły trudu ustalenia personaliów
dzielnej dziewczyny z posterunku żandarmerii niemieckiej w Łąkiem, która
współdziałała we wrześniu 1944 r. z M. Sobocińską w akcji wydobycia z
komisariatu żandarmerii w Skępem roweru kpt. H. Gruetzmachera. Piszący te
słowa, jako poseł na Sejm RP, wręczył Honorowej Obywatelce Skępego witraż
symbolizujący znak Polski Walczącej i Armii Krajowej z dedykacją: „Pani Marii Sobocińskiej ze Sztokholmu za
wierność i miłość Ojczyzny”, który przekazała
do Izby Pamięci i Tradycji w Skępem swojego imienia.
Kolejne spotkania w Skępem
odbywały się zawsze wiosną. W dniu 16
maja 2007 r. w rodzinnym Skępem była gościem honorowym szczególnej
uroczystości. W czasie połączonych sesji Rady Powiatu Lipnowskiego i Rady Miasta
i Gminy Skępe odsłoniła w krużgankach klasztoru tablicę poświęconą pamięci kpt.
Henryka Grueztmachera – oficera Sztabu Komendy Okręgu AK i innych żołnierzy
Obwodu ZWZ-AK Lipno. W dniu 20 maja 2008 r. w Zespole Szkół im. Waleriana
Łukasińskiego w Skępem (Wymyślinie) otwarto
Izbę Pamięci i Tradycji Szkoły i nadano jej imię ppłk Marii Sobocińskiej.
W następnym roku, w dniu 22 maja 2009 r. przyjechała jako gość honorowy w
związku z realizacją przez młodzież Zespołu Szkół im. Waleriana Łukasińskiego w
Skępem (Wymyślinie) programu upamiętnienia zamordowanych w Katyniu i Miednoje
wychowanków miejscowego Seminarium Nauczycielskiego. Głównym punktem
uroczystości było posadzenie pięciu „Dębów pamięci” w ogrodzie przyszkolnym,
poświęconych ofiarom sowieckiego NKWD.
Przez lata podróżom do Polski
towarzyszyły miłe, serdecznie i pożyteczne spotkania. Wśród nich było niezwykle
ważne spotkanie, zorganizowane jakby w ostatniej chwili. Kiedy w dniu 30 maja
2009 r. w czasie dorocznego Walnego Zgromadzenia Dobrzyńskiego Towarzystwa
Naukowego, odbywającego się w Szafarni nadawaliśmy Jej uroczyście Honorowe
Członkostwo DTN, wspomnieliśmy, iż jest potrzeba spotkania się z Teofilem
Jurkiewiczem, ps. „Biel”, żołnierzem AK-więźniem UB, który po ucieczce z
wiezienia bezpieki w Brodnicy, od 1947 r. przebywał we Francji, a który
aktywnie działał na rzecz Polonii francuskiej i całego środowiska polskich
kombatantów. Wtedy bez wahania powiedziała: „Koniecznie chcę się z nim zobaczyć!”. Do pierwszego, i jak się
niebawem okazało ostatniego zarazem spotkania doszło w dniu 10 czerwca 2010 r.
w warszawskim hotelu „Ibis”. Były serdeczne wspomnienia z lat walki i
konspiracji AK-owskiej na ziemi dobrzyńskiej w latach 1939-1945.
Od 1983 r. mieszkała w
Sztokholmie, gdzie od 1976 r., po ukończeniu studiów medycznych, zamieszkała
jej jedyna córka, Sławomira Głoss. Tam Maria aktywnie uczestniczyła w pracach
Ośrodka Polskich Organizacji Niepodległościowych w Sztokholmie (OPON). Była
sekretarzem Koła Armii Krajowej na Szwecję oraz członkiem Rady Naczelnej Armii
Krajowej na Zachodzie w Londynie, Towarzystwa Przyjaciół Rapperswil w
Sztokholmie i Związku Więźniów Politycznych Okresu Stalinowskiego w Polsce.
Była osobą dominującą i wpływową w środowisku Polaków zamieszkałych w Szwecji.
Trzykrotnie pełniła funkcję przewodniczącej komisji wyborczej w czasie wyborów
parlamentarnych i prezydenckich.
Zasługi Marii Sobocińskiej dla
Armii Krajowej najlepiej scharakteryzował w 1973 r. komendant AK Obwodu Lipno
do 5 maja 1943 r., Józef Sadowski, ps. „Zagończyk”: „Jej ofiarne zasługi przyczyniły się najwięcej do utrzymania do końca
wojny działalności Armii Krajowej na Pomorzu”. W okresie okupacji w Armii
Krajowej Maria Sobocińska awansowana była na stopnie: porucznika i kapitana. Na
stopień majora Wojska Polskiego awansowana została dopiero w listopadzie 2000
r. (nadany w Ambasadzie Polskiej w Sztokholmie), a następnie podpułkownika – w
2002 r. Pośmiertnie awansowana została do stopnia pułkownika Wojska Polskiego.
W czasie wojny odznaczona została Srebrnym Krzyżem Walecznych z Mieczami oraz
Krzyżem Srebrnym Virtuti Orderu (nadany rozkazem szefa sztabu Okręgu AK
Pomorze, ppłka Józefa Chylińskiego z dnia 1 stycznia 1945 r., na podstawie
pełnomocnictwa Komendanta Sił Zbrojnych w Kraju z 27 lipca 1944 r., który
jednak nie został wręczony). Poświadczenia w sprawie wniosku o przyznanie
Krzyża Srebrnego Orderu Virtuti Militari w 1973 r. złożyli dwaj wysocy
oficerowie Armii Krajowej: Józef Sadowski i Gustaw J. Olszewski.
Wobec faktu, że zwolniony z
toruńskiego aresztu kolejarz Stanisław Witkowski, ps. „Żbik” oraz wymieniany
przez niego w jego relacji z uwolnienia, Filipski, inaczej przekazywali
przebieg uwolnienia Witkowskiego i jego współtowarzyszy, a także – nie będąc
pewną – czy jej interwencja podjęta wspólnie z matką w grudziądzkiego Gestapo
miała rzeczywisty wpływ na uwolnienie grupy skępskich zakładników po akcji w
Koziołku, w tym jej ojca, Romana, po wojnie postanowiła wycofać swoje dokumenty
z Kapituły Krzyża Virtuti Militari. Mimo, iż uzasadnienie wniosku o odznaczenie
było znacznie szersze i wskazywało, że jest ono przyznane za całokształt pracy
konspiracyjnej, przez lata była nieugięta w swym postanowieniu. Mimo to Krzyż
Srebrny Orderu Wojennego Virtuti Militari, jako najważniejsze polskie
odznaczenie wojskowe i najstarszy istniejący wojskowy order na świecie, nadany
Marii Sobocińskiej, ps. „Ryśka” w czasie wojny, został zweryfikowany w
Kancelarii Prezydenta RP 10 września 2002 r. i wręczony przez ambasadora RP w
Sztokholmie, Marka Prawdę dopiero w dniu 8 listopada 2002 r., czyli ponad 57
lat po zakończeniu wojny!
Po wojnie odznaczona została, m.
in.: Krzyżem Armii Krajowej, Krzyżem Armii Krajowej Okręgu „Pomorze”,
Kombatanckim Krzyżem Zasługi, Odznaką Pamiątkową Okręgu Pomorskiego Armii
Krajowej, Odznaką Honorową Sybiraka, Odznaka ZWOPS Zarząd Główny, Krzyżem
Więźnia Politycznego, Odznaką Inowrocławianek.
Uchwałą Rady Miejskiej w Skępem z
dnia 24 lutego 2006 r. uhonorowana została tytułem „Honorowego Obywatela miasta
i gminy Skępe”. Ten tytuł ceniła sobie szczególnie, mówiąc, że on zobowiązuje
szczególnie. Kochała więc Skępe jeszcze bardziej, tęskniła do niego każdego
dnia. Tu pogłębiała swoje korzenie i serdeczne związki. W dniu 30 maja 2009 r.
w Ośrodku Chopinowskim w Szafarni przyjęła Honorowe Członkostwo Dobrzyńskiego Towarzystwa
Naukowego w dniu dorocznego Walnego Zebrania członków tego Towarzystwa. Mówiła
wtedy o umiłowaniu ziemi dobrzyńskiej i muzyki Chopina, o swojej rodzinie i
dziadku-organiście z kościoła skępskiego.
W 1950 r. związała się z Tadeuszem Głossem i rok
później przyszła na świat jej jedyna córka, Sławomira. Narodzin tych nie
doczekał ojciec Marii, Roman. Po długiej i ciężkiej chorobie w 1975 r. zmarła
matka, Stanisława. Pod koniec lat 70., tj. w tzw. epoce gierkowskiej, nawiązała
kontakt z Elżbietą Zawacką, ps. „Zo”, jedyną kobietą „Cichociemną” i rozpoczęła
współpracę przy odzyskiwaniu nieznanych kart najnowszej historii Polski. Ta
praca zajmowała Marię do ostatnich jej dni.
W konspiracji antyhitlerowskiej w ramach AK czynnie
zaangażowana była również jej matka, Stanisława, ojciec, Roman oraz siostra,
Sławomira Janina (1922-1987).
Jej prochy pochowano w rodzinnym grobowcu w Skępem w
dniu 8 listopada 2012 r.
W 2006 r. Krystyna Wojtowicz
z Krakowa napisała biograficzną książkę pt. Marylka.
Opowieść konspiracyjna. Jej promocja odbyła się w Ambasadzie Szwedzkiej w
Warszawie. W czasie jej pogrzebu, w dniu 8 listopada 2012 r. zaprezentowano
natomiast książkę biograficzną piszącego te słowa pt. Dama Niezłomna. Maria Sobocińska (I920-2012). Biografia wpisana w okupacyjne
dzieje Skępego.
Monument przed kościołem w Oborach fundowany w 1999 r. przez T. Jurkiewicza.
II wydanie biografii T. Jurkiewicza autorstwa dr Iwony Z.
TEOFIL JURKIEWICZ (wł. imię i nazwisko – Ludomir Brzuskiewicz), (*12 października 1925 r.
w Głęboczku k. Obór (ówczesna parafia Ruże) †24 VII 2009 r. w Saint Avold
(Francja)
Był synem Leona i Pelagii z Zielińskich.
Jego przodkowie, Kazimierz Brzuskiewicz, krewny ze strony ojca, a następnie
jego syn Wojciech, byli właścicielami osady młynarskiej Zaręba, którą nabyli 28
czerwca 1744 r. od Marcina Działyńskiego, ówczesnego „pana dóbr sokołowskich i Zaręby”. Dziadkowie, także ze strony
Brzuskiewiczów, to Andrzej i Ludwika z Ciechanowskich, którzy pochodzili z
miejscowości Ciechanówek, dokonali oni zakupu gruntów ornych w Rużu k. Obór.
Pradziadek ze strony Zielińskich, sprzedawszy własność w Sitnie, zakupił
Głęboczek.
Ukończył cztery klasy Szkoły
Powszechnej w Oborach, gdzie nauczycielem i kierownikiem szkoły był Romuald
Strużyński, zamordowany przez hitlerowców w rypińskim więzieniu jesienią 1939
r. Czwartą i piątą klasę szkoły powszechnej oraz pierwszą klasę Gimnazjum nr 19
im. R. Traugutta ukończył
w Lipnie, gdzie naukę religii przez pewien okres prowadził młody wówczas ks.
Stefan Wyszyński, dojeżdżający z Włocławka, późniejszy Prymas Polski, sługa
Boży.
Hitlerowskie
akcje wysiedleńcze nie ominęły także Głęboczka i już 11 listopada 1939 r.
rodzina Brzuskiewiczów musiała opuścić swój majątek. Od lutego 1940 r. do 1942
r. działał w szeregach Służby Zwycięstwu Polski. W 1944 został zaprzysiężony do
Armii Krajowej, gdzie wcześniej wstąpiła jego matka, Pelagia. Działając po
pseudonimami: „Biel”, „Iskra” i „Grzmot” należał do podokręgu ZWZ/AK Toruń, rejon
Lipno-Rypin, okręg numer 6. Dowódcą na tym terenie byli: podporucznik Julian
Majewski, ps. „Fabian” oraz podporucznik Józef Zieliński, ps. „Błysk”. Był
także łącznikiem w tzw. „Akcji N”. Konspiracyjną kryjówkę zorganizował na
cmentarzu- Kalwarii w Oborach, pod grobowcem Piwnickiego.
Od
stycznia do grudnia 1945 r. był w ugrupowaniu poakowskim. Pod koniec wojny oraz
po wyzwoleniu spod okupacji hitlerowskiej należał do tzw. odpryskowej
organizacji pn. Tajny Związek Krwawej Ręki, działającej pod dowództwem Henryka
Góreckiego, ps. „Grom”, której zadaniem było pozyskiwanie broni do zbrojnego
wystąpienia i prowadzenie akcji uświadamiająco-propagandowej w rejonie Dulska,
Ruża, Zbójna, Wojnowa, Obór i Stalmierza. Za udział w tym ugrupowaniu w dniu 20
grudnia 1945 r., wraz z 18 współtowarzyszami został aresztowany przez
funkcjonariuszy Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Rypinie i
osadzony w tamtejszym areszcie śledczym przy ul. Kościelnej 7. Stamtąd 16
stycznia 1946 r. aresztowanych przewieziono do więzienia w Brodnicy, zorganizowanym
w klasztorze Ojców Franciszkanów w Brodnicy, przy ul. Sądowej, skąd w dniu 15
maja 1946 r. udało się uciec.
Po
ucieczce z więzienia z Brodnicy ukrywał się u gospodarza Kazimierza Bonieckiego
w rodzinnym Głęboczku. Tam utrzymywał stały kontakt z bratem Romanem. Należał
do rozproszonych oddziałów poakowskich dowodzonych przez „Ruczaja”, a następnie
wstąpił do oddziału partyzanckiego go „Groma Opaszki”, Stanisława
Gołaszewskiego. Od września 1946 r. przebywał w Wałbrzychu u swego wuja, Józefa
Zielińskiego, ps. „Błysk”, skąd w listopadzie 1947 r., aby legalnie poruszać
się, wszedł w posiadanie dokumentów na nazwisko „Teofil Jurkiewicz”. Nazwisko
to będzie towarzyszyło jemu do końca życia. Głównym celem jego działalności na
terenie Wałbrzycha i w jego okolicach był odbiór kurierów gen. Rudnickiego z
Zachodu.
W
listopadzie 1947 r., trzymając w rękach broń i granat, pokonał rzekę Nysę, przekroczył
zieloną granicę polsko-niemiecką i skierował się dalej na Zachód, do Francji.
List gończy za nim władze komunistyczne rozesłały jeszcze w dniu 29 listopada
1955 r. Od 15 listopada 1947 r. przebywał w Meppen-Queckenbrück przy Brygadzie
Spadochronowej gen. Stanisława Maczka. Następnie został zweryfikowany przez
wywiad angielski, przez oficera wywiadu płka Woods’a w Osnabrück .W dniu 20
lutego 1948 r., jako uchodźca polityczny, posiadając zaświadczenie
Międzynarodowej Organizacji ds. Uchodźców (International
Refugee Organization) nr 89, przybył do miejscowości L’Hopital w
południowo-wschodniej Francji.
Na
obczyźnie bolał na swoim losem – losem emigranta, który żył sprawami Polski
więcej i bardziej obiektywnie, niż niejeden pozostały w Ojczyźnie. Wyraziście
oddaje to treść wiersza nieznanego autora, który pieczołowicie przechowywał w
swoich notatkach:
„Do przyjaciół...”
Często
bywało – szliśmy nocami,
Zwarci
serdecznie... z automatem.
Okryci
losu cieni skrzydłami.
Szliśmy, by walczyć z niemieckim
katem.
Nasze szalone, drobne oddziały
Szły by ze śmiercią samą
iść w tany.
Na wargach słowa miłości
drżały:
„Oswobodzimy nasz kraj
kochany!”
Dziś, gnani losem w oddale świata
Czekamy, na zew Ojczyzny, wierni.
Znów
pójdziem zwalczać drugiego kata
Żołnierze
dumni, choć
bezimienni...”
W
L’Hopital, w Zagłębiu Węglowym w Lotaryngii, wśród licznie tam osiadłych Polaków,
podjął pracę jako górnik i przepracował pod ziemią 30 lat. Poza pracą zawodową,
przez całe lata ofiarnie organizował życie kulturalne i oświatowe Polonii
francuskiej. Był twórcą i współtwórcą wielu organizacji polonijnych, w tym m.
in.: Związku Górników Polskich w L’Hopital, Chrześcijańskiego Związku
Zawodowego (CFTC), Polskiego Zjednoczenia Katolickiego w Lotaryngii, gdzie był
wiceprezesem, Towarzystwa Św. Barbary, Okręgu Polskiego Związku Kombatantów
na wschodnią Francję, w których był prezesem. Był też członkiem Światowego
Związku Polskich Kombatantów w Metz oraz Związku Rezerwistów i byłych Wojskowych
w Nancy, a od 1967 do 1978 r. był także wiceprezesem Kongresu Polonii
Francuskiej.
Ważną
część jego życia odgrywała działalność w ramach Wspólnoty Polsko-Francuskiej w
Paryżu, której był członkiem-założycielem. W latach osiemdziesiątych wstąpił do
Koła Byłych Żołnierzy Armii Krajowej Oddział we Francji i został jego
członkiem. W październiku 1986 r. otrzymał zaświadczenie potwierdzające służbę
w szeregach polskiej Armii Krajowej od dnia 2 lutego 1940 r. do 19 stycznia
1945 r.
Kierując
się poczuciem patriotyzmu, zaszczepionym od najmłodszych lat w domu rodzinnym, czuł
obowiązek zapewnienia wiecznego spoczynku tym wszystkim, którzy z dala od
Ojczyzny walczyli z niemieckim okupantem. Niezmiernie ważnym etapem jego życia
we Francji było organizowanie cmentarzy żołnierzy polskich w
południowo-wschodniej Lotaryngii: w Dieuze, Saarbourgu, a także upamiętnienie
walk pod Lagard’e. Grupa polskich emigrantów, zrzeszona w polskich
organizacjach, dobrowolnie, po obowiązkach zawodowych, przystępowała do pracy
nad wykopywaniem szczątków polskich żołnierzy. Rozkład zwłok był daleko
posunięty i trudno było ustalić tożsamość. Ułatwienie stanowiły zachowane
dokumenty, naszywki lub inne pamiątki. Wiele zwłok było nierozpoznanych.
Wykopane szczątki skrupulatnie zapisywano, a nazwiska notowano. Następnie
szczątki umieszczano w zbitych z drewna trumnach i układano w wykopanym dole.
Każdy w ten sposób sporządzony grób otrzymywał numer, umieszczano na nim odlany
z betonu krzyż z tabliczką i właściwym napisem. Dla wszystkich urządzonych
grobów została sporządzona dokumentacja, w tym najważniejsze – wykazy
pogrzebanych osób. Tylko nieliczne groby otrzymały napis „nieznany”. Praca była
ciężka, żmudna, ale warta wysiłku. Każdy wiedział, jak wielokrotnie podkreślał,
że trzeba to zrobić, że nie mogą te osoby pójść w zapomnienie. Po
wielomiesięcznej ekshumacji zwłok, ustaleniu tożsamości osób naprędce
pogrzebanych w czasie walk, powstał cmentarz. W miasteczku Dieuz’e, gdzie
znajduje się cmentarz oraz pomnik ku czci poległych grenadierów polskich, corocznie
odbywają się uroczystości upamiętniające ich walkę i ofiarę.
Swoją
troskę o groby i cmentarz zaszczepił swoim synom i ich rodzinom. To oni dbają, aby
w wielkie polskie święta narodowe, czy też 1 listopada każdy grób polskiego żołnierza na cmentarzach w Dieuz’e i Saarbourg’u
ozdobiony był biało-czerwoną szarfą.
Za pracę
utrwalania pamięci poległych miał prawo noszenia odznaki 1. Dywizji Grenadierów,
którą otrzymał od gen. dyw. Bronisława Ducha, prezesa Związku Grenadierów i
byłego Dowódcy I Dywizji Grenadierów w uznaniu zasług i pracy włożonej w
uporządkowanie i konserwację cmentarza. Odznakę wręczono mu 20 czerwca 1960 r. Był
także uprawniony do noszenia Medalu Pamiątkowego „30-lecia Walk I Dywizji
Grenadierów w Lotaryngii”, otrzymanego również od gen. dyw. Bronisława Ducha w
dniu 21 czerwca 1970 r. Za urządzenie cmentarza I Dywizji Grenadierów Polskich
w Dieuze otrzymał francuski medal „Za Odwagę i Poświęcenie”. W latach kolejnych
wstąpił do Związku Opieki nad Zabytkami i Grobami Żołnierzy Polskich w Paryżu
oraz współpracował z Towarzystwem Opieki nad Polskimi Zabytkami i Grobami
Historycznymi we Francji.
W 2004
r. ufundował tablicę pamiątkową, poświęconą żołnierzom Brygady Pancernej gen.
Stanisława Maczka i żołnierzowi tej jednostki, kapralowi Tadeuszowi Dunajskiemu,
pochodzącemu z Obór k. Głęboczka. Zamieszczono na niej informację, że „Dunajski
Tadeusz, kapral, urodzony 24 kwietnia 1911 r. w Oborach, powiat Rypin zginął 21 sierpnia 1944 w
Langannerie we Francji, pochowany na
cmentarzu polskim, grób VI-C-9”.
Zdołał jeszcze ustalić, że grób T. Dunajskiego ma następujące namiary: grób
III-E-10. W podpisie na tablicy, po raz pierwszy po tylu latach zamieścił –
obok używanego – swoje prawdziwe imię i nazwisko – Ludomir Brzuskiewicz.
Począwszy
do 1989 r. organizował pomoc materialną dla Polski (leki, urządzenia, sprzęt)
dla Akademii Medycznej w Gdańsku, a także wyjazdy młodych lekarzy z Akademii
Medycznej na staże do szpitali francuskich. Nadto organizował pomoc materialną
dla Zespołu Szpitali w Poznaniu.
Od
połowy lat dziewięćdziesiątych XX w. stał się kolatorem Klasztoru i Kościoła
Ojców Karmelitów w Oborach, położonych w sąsiedztwie jego rodzinnego Głęboczka,
gdzie m. in. fundował tablicę-obelisk przy kościele z okazji 60. rocznicy wybuchu
drugiej wojny światowej (1999); ofiarował swoje trzy ordery jako wotum Matce
Bożej Bolesnej (Medal Za Zasługi Polskiej Misji Katolickiej w Francji za
ofiarną pracę dla Kościoła, Medal za Zasługi „Exculi Bene Excelexa Merito” oraz
Medal Tysiąclecia Chrztu Polski za pracę przy organizacji obchodów); ufundował
II. Stację Drogi Krzyżowej w Oborach w ogrodach klasztornych (2004); ufundował
tablicę pamiątkową poświęconą żołnierzom Brygady Pancernej gen. S. Maczka i
żołnierzowi tej jednostki, pochodzącemu z Obór, kpr. Tadeuszowi Dunajskiemu
(2004). Nadto w 2005 r. był fundatorem jednego z witraży w nawie kościoła
oborskiego (Ukrzyżowanie Chrystusa),
nad ołtarzem św. Józefa.
Spotykał
się w młodym pokoleniem w Polsce: w WSHE we Włocławku, za czasów rektorstwa
prof. M. Krajewskiego w latach 1996-2002, w szkołach w Gałczewku k.
Golubia-Dobrzynia (wspólnie z Leszkiem Talko), w Szkole Podstawowej nr 1 w
Rypinie (12 V 2004) i innych.
W
Polsce czuł się najlepiej, tęsknił do niej każdego dnia. Miał tu wiernych
przyjaciół, którzy nie opuścili go nawet przy łożu śmierci w szpitalu w
Sant-Avold. Zaszczepił, zdaje się, tę miłość w swoich synach, wnukach i …..prawnuczętach,
którzy od jego śmierci każdego roku są w Polsce, a Yanis pamiątki z Polski
traktuje jak swoiste relikwie.
Za
swoją służbę Polsce i emigracji polskiej posiadał następujące odznaczenia:
Medal Wojska „Polska swemu obrońcy” – czterokrotnie (15 VIII 1948); prawo
noszenia odznaki I. Dywizji Grenadierów (20 VI 1960); Medal francuski „Za
Odwagę i Poświęcenie”; Krzyż Kombatantów Europejskich (5 III 1967); Krzyż Armii
Krajowej (Londyn), (2 XII 1986); Medal Pamiątkowy od gen. W. Ducha I. Dywizji
Grenadierów Polskich (21 VI 1970); Krzyż Zasługi RP Srebrny (Londyn), (20 III 1983);
Krzyż Zasługi Związek byłych Wojskowych we Francji (nr 2), (1 XI 1988); Medal Związku
Wojskowych we Francji (30 IX 1984); Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski (19
II 1993); Krzyż z Mieczami „Za wolność i niepodległość” (1 IX 1989); Medal „Za
wolność i niepodległość” (1 IX 1989); Krzyż Armii Krajowej (po raz drugi), (27
III 1996); Medal S. P. K. Stowarzyszenie Światowe Kombatantów (7 XII 1989);
Medal Pamiątkowy Związku Rezerwistów i Wojskowych (11 XI 1978); Odznaka Pamiątkowa
I. Batalionu Remontowo-Budowlanego w Nowym Dworze (17 IV 1993); Odznaka Pamiątkowa
– Medal Związku Rezerwistów z okazji 74-lecia (12 XII 2004); Medal „Pro
Memoria” (15 V 2005); Medal za Zasługi Polskiej Misji Katolickiej w Francji za
ofiarną pracę dla Kościoła (19 III 1977); Medal za Zasługi „Exculi Bene
Excelesia Merito” (7 X 1973); Medal Tysiąclecia Chrztu Polski za pracę przy
organizacji obchodów (8 XII 1966); Medal Akademii Medycznej w Gdańsku (6 XII 1989);
Medal Związku Sybiraków; Medal „Za Zasługi dla WSHE we Włocławku (1 X 2001);
Medal Srebrny „Za 25 lat pracy w kopalni” (15 VII 1974); Medal Złoty „Za 30 lat
pracy w kopalni” (31 VII 1990), Dyplom Honorowy Chrześcijańskiego Związku
Zawodowego (22 IV 1955); Srebrna Odznaka „Dawcy krwi” (16 VIII 1967); Złota
Odznaka „Dawcy krwi” (31 I 1974).
Od 22
września 2007 r. był Honorowym Członkiem (obok m. in. prof. Jerzego
Pietrkiewicza z Londynu) Dobrzyńskiego Towarzystwa Naukowego z siedzibą w
Rypinie. Jego obszerną biografię z okazji 80. rocznicy urodzin napisała i
wydała dr Iwona Zielińska, z którą wiązała go serdeczna przyjaźń. W ofiarowanym
pierwszym egzemplarzu swojej biografii napisał przejmujące słowa:
„Na drodze życia burzliwej toni,
zbyt
silny wiatr mi w oczy bił,
zbyt
ostre ciernie wrosły do skroni
pamięć
zawodzi – pióro wypada z dłoni
na
dalszy ciąg nie staje sił”.
Drugiego wydania tej biografii, która miała ukazać
się w 2010 r., na jego 85-lecie urodzin, nie doczekał.
Miał
dwóch braci, prześladowanych przez komunistów za przynależność lub
sympatyzowanie z AK: Roman Brzuskiewicz, początkowo skazany na 12 lat więzienia,
w oparciu Ustawę z dnia 22 lutego 1947
r. o amnestii, postanowieniem Najwyższego Sądu Wojskowego z dnia 10 maja
1949 r. umorzono przeciwko niemu postępowanie; Janusz Brzuskiewicz, którego Wojskowy
Sąd Rejonowy w Bydgoszczy, za rzekome nielegalne posiadanie broni skazał na 3
lata więzienia. Postanowieniem z dnia 10 maja 1949 r. Najwyższy Sąd Wojskowy
złagodził wyrok do jednego roku. Karę odbywał w więzieniu w Grudziądzu.
Ożeniony
19 grudnia 1949 r. z Zofią z Jendrysiaków, miał synów Krystiana (ur. 31 III
1951) i Denisa (8 IV 1954), którzy za żony we Francji wzięli Polki – Teresę i
Annę.
Zmarł
po krótkiej chorobie w szpitalu w Saint Avold. Jego prochy spoczęły, obok żony
Sophii, w grobowcu rodzinnym na cmentarzu-Kalwarii w Oborach. Na płycie
nagrobnej, poza imiona i nazwiskami oraz datami życia, wyryto następująca
inskrypcję:
„Syn tej ziemi,
Patriota,
żołnierz A. K. i
T.Z.K.R.,
prześladowany i
więziony przez U. B.,
emigrant i
emisariusz we Francji (1948-2009),
zasłużony dla
Polonii francuskiej”
W górze tablicy wyryto znaki Polski Walczącej i
Wspólnoty Polsko-Francuskiej w Lotaryngii.
Jedna z
jego podopiecznych, lekarz Justyna Jabłonowska napisała o nim m. in.: „Odszedł nasz kochany Pan Teofil... Wspaniały
Człowiek, niezłomny duchem, o wielkim sercu, patriota”. Natomiast poeta dobrzyński, Jan Jagodziński w
Golubia-Dobrzynia napisał utwór poetycki poświecony jego pamięci pt. Ojczyznę umiłował ponad wszystko!…
„Tej
prawdy dowodził ś. p. Teofil Jurkiewicz,
szlachetnym, pełnym
poświęcenia życiem …
Dla
zmarłego naszego Rodaka,
prawego, bohaterskiego
Polaka,
Polska
była zawsze wartością ponad wszystko!
Od
dziadów i ojców przejmował sztafetę
wiary
i patriotyzmu – bezcenną zaletę!
Szedł
z nią dzielnie poprzez życie,
czerpiąc
moc swą z niej obficie;
Jako
żołnierz Armii Krajowej,
Jako
więzień Polski Ludowej
i
jako aktywny emigrant nad Loarą …
Duchem
silny, wsparty wiarą,
Chleb
zdobywał w pocie czoła –
Twarda
dlań górnicza szkoła,
w
kopalni przez lat trzydzieści,
uzbrajała
w nowe treści;
Był
działaczem polonijnym –
społecznym
i religijnym.
Przez
rodaków szanowany.
Za
działalność odznaczony –
Filantrop
o sercu wielkim,
dzielił
się dobytkiem wszelkim.
Z
pomocą do Polski spieszył –
instytucje, dzieci
cieszył!
Umysł
prawdziwie poczciwy.
Dobrem
Ojczyzny szczęśliwy! …
Dla
niej znosił trudy, znoje –
więzy
ducha, niepokoje …
Pamięć
emigracji chował
i
groby jej pielęgnował …
Prawdziwy
ambasador polskości
na
obczyźnie.
Kochał
bardzo kraj młodości.
Po
przemianach często gościł
na
rodzinnej swojej ziemi,
tu, w
Oborach, między swymi.
Przed
Matką Bolesną stawał,
Tu
miłości Jej doznawał …
Kochał
klasztor, ojców groby
i
pamiątki dawnej doby.
Składał
swoje na ofiarę,
darząc
klasztor ku Jej chwale! …
Prochom
Jego się kłaniamy,
w
żalu Je odprowadzamy,
tu, na
Kalwaryjskie Wzgórze,
u
stóp Matki Boleściwej …
Pomni
Zmarłego zaletę,
dla
którego Polska była wartością
ponad
wszystko,
Przywołajmy
znów poetę:
(Ojczyzno)
„Byle cię można wspomóc, byle wspierać,
Nie
żal żyć w nędzy, nie żal i umierać.”
Mimo
nędzy prześladowania,
więzienia, tułaczki
i ciężkiej pracy,
Ś.
p. Teofil, znakomity Dobrzynianin,
wspierał
hojnie umiłowaną Ojczyznę …
Bolesna
Matko Oborska –
Patronko
ziemi dobrzyńskiej,
przyczyń
się za Nim u swego Syna,
by
za swój chwalebny, bohaterski żywot,
obdarzył
Go szczęściem wiecznym
u
Tronu Boga Ojca w niebie …
Obory, w dniu 23 sierpnia 2009 r.”
***
JAN PRZYBYŁOWSKI, ps. „Onufry” (*27 XI 1917
r. w Zbyszewie k. Chalina w pow. lipnowskim †18 I 1951 r. w w katowni UB na Mokotowie wWarszawie)
Był synem Józefa i Kazimiery z Matuszewskich,
z zawodu rolnik. Jako ochotnik walczył w kampanii wrześniowej 1939 r., uciekł z
niewoli niemieckiej, został żołnierzem NOW, a następnie AK. Wiosną 1944 r.
przydzielony został do oddziału dywersyjnego w Inspektoracie Płocko-Sierpeckim,
dowodzonym przez Stefana Bronarskiego, ps. „Liść”. Brał udział w kilku akcjach
zbrojnych przeciwko Niemcom.
Po wojnie nie wyszedł z konspiracji, był
oficerem w stopniu porucznika w oddziałach ROAK, NZW, NSZ działających w
powiatach Lipno i Płock i nosił ps. „Onufry”. Wrócił pod komendę Stefana
Bronarskiego w dowodzonym przez niego patrolu dyspozycyjnym.
Aresztowany w 1948 r., w zbiorowym procesie
przed WSR w Warszawie w dniu 3 lipca 1950 r. został skazany na karę śmierci
razem ze Stefanem Bronarskim, Wiktorem Wacławem Stryjewskim i Jerzym Wierzbickim,
a Bierut nie skorzystał z prawa łaski.
Wraz z nim aresztowano żonę, Romualdę i
skazano ją na 2 lata pozbawienia wolności. W więzieniu mokotowskim w 1949 r.
urodziła syna.
Dopiero w październiku 2018 r. jego córka, Bożena Przybyłowska z Bętlewa odebrała z IPN dokument o odnalezieniu szczątków Jej ojca. Rok później por. Jan Przybyłowski doczekał się godnego pogrzebu na warszawskich Powązkach.
O por. J. Przybyłowskim pisał dość szeroko w 2018 r. historyk-regionalista Janusz Koszytkowski z Piaseczna k. Wielgiego w monografii swojej gminy, a następnie autor tego wpisu w albumowej monografii powiatu lipnowskiego.
O por. J. Przybyłowskim pisał dość szeroko w 2018 r. historyk-regionalista Janusz Koszytkowski z Piaseczna k. Wielgiego w monografii swojej gminy, a następnie autor tego wpisu w albumowej monografii powiatu lipnowskiego.