Tom liczy (sic!) 653 strony. Bardzo ciekawą okładkę (nawiązującą graficznie do nazwiska Autora, ale i jego przyjaciół (od św. Franciszka), "uposażoną" w czytelnicze skrzydełka, zaprojektował -wraz z grafikami dla ozdobienia fraszek wewnątrz dzieła - Michał Guździk.
Życzliwy wstęp napisał skępski poeta Sławomir Ciesielski, zaś "Marginalia z posłowiem (wymieszane)" skreślił piszący te słowa, które ilustracyjnie do opasłej księgi fraszek zamieszczamy poniżej.
Sunia - umiłowana przez Autora
(grafika - M. Guździk)
Pana Stanisława poznałem dwa lata temu na jubileuszowym przyjęciu naszych wspólnych Przyjaciół, dr Urszuli i mec. Romana (Brymorów) w podgolubskim Dworze Fijewo. Już wtedy wydał mi się On postacią nietuzinkową, ba, żeby nie powiedzieć – niebanalną. Coś mi kazało myśleć, że skrywa się pod Jego maską jakaś moc wypowiedzi alternatywnej, przyciągającej oko i ucho. Nie myliłem się, bowiem kilka miesięcy temu za pośrednictwem Przyjaciela Romka, dotarło do mnie pytanie, czy w naszym Wydawnictwie możemy zająć się twórczością Pana Ćwieka. Gdy zaś zawitała elektroniczna przesyłka, po otworzeniu pliku, oniemiałem. Pomyślałem sobie, ‒ może to jakieś powtórzenia, może plik się wgrał co najmniej podwójnie? Otóż nie, szybko okazało się, że jest w nim kilkaset utworów napisanych bez zatrzymania, jak mówiono dawniej ‒ ciurkiem, niepowstrzymanie. W ten oto sposób Pan Ćwiek wbił nam-wydawcom niemałego ćwieka. Tak czy inaczej, poczuliśmy się w pełni skonfundowani i zbici z pantałyku.
Przy okazji pierwszych kontaktów potwierdziliśmy tezę osobowością – vide infra. Pan Stanisław ukazał się nam jako człowiek o nietuzinkowej skromności, niekonwencjonalnej narracji, nade wszystko zachowujący niespotykany w takim stopniu dystans do swojej twórczości. Co najważniejsze, nie miał on żadnej koncepcji ani specjalnych wymagań co do strony merytorycznej i formalnej swojego przyszłego dzieła. W międzyczasie próbowano zgłosić w tym względzie jakieś pomysły, ale ostatecznie Autor he gave a free hand; jasne jednak, że nie do końca, jako, że ilość maili i spędzonych kwadransów „na telefonie” potwierdziło tezę o zachowaniu pełnej Jego dyspozycyjności i troski o kreację.
Poezja satyryczna znana była już starożytnym, żeby przykładowo wspomnieć o wielkim Horacym, ale i epokom nowszym nie była obca, choćby Ignacemu Krasickiemu oraz czasu młodopolskiego – Tadeuszowi Boy-Żeleńskiemu. W czasach nam bliskich nie sposób nie wymienić tu takich postaci, jak: „znienawidzony przez »prawdziwych Polaków« i »prawdziwych Żydów«”, hejter czasu swojego (gdy nikt jeszcze nie znał tego słowa), Julian Tuwim , Konstanty Ildefons Gałczyński, Ryszard Groński, Janusz Sipkowski, Zbigniew Kurzyński, Ryszard Rejnowski czy wreszcie zmarły kilka tygodni temu „sąsiad” naszego Autora, wejherowianin, Mirosław Odyniecki.
Jasne, że Autor tego zbioru wykrzyczy, że odnoszenie jego twórczości do postawionych wyżej przykładów osobowych jest poważnym nadużyciem, ale o to chodziło piszącemu te kilka słów. Błagał mnie Autor o „nie przywoływanie tych wielkich nazwisk”, a ja Go nie usłuchałem, także po to, aby wskazać, że satyryczna poezja S. Ćwieka nie jest po pierwsze wprost porównywalna do jakiegoś jednego modelu; jest ona po prostu osobista, opinająca się do czasu, zatrzymana na osi, w którym jest tworzona; dwa ‒ do osobowości Twórcy; człowieka w istocie mocno spełnionego, ale pragnącego coś jeszcze dołożyć do tego ukontentowania. Oczywiście, tak jak pewnie wielu, można było to dzieło włożyć do szuflady, kasując nawet plik w kompie, tylko, po co? – pytamy!, po co?
Nie będziemy tu silić się na omówienie zaprezentowanego dzieła, bo ani to miejsce ani sposobność. Wiele, acz słusznie oszczędnie, powiedział Poeta w „Przygrywce”, a sam Autor wielce roztropnie i z pokorą godną podziwu przyznał sobie glejt obrachowania w inwokacji, pisząc m.in.:
(…) Daleki jestem by kogoś urazić
Nie zamierzałem z butami włazić
Jedni może dadzą brawa
Inni – wstydu nie ma ani pisać prawa”
Wyrażę swoje niezmącone przekonanie, że tych ostatnich będzie niewielka krztyna. Nie odbieramy przy tym nikomu prawa do oceny bogatego miszmaszu sopocianina, z przekonaniem, że Jego debiutancki tom nieraz i nie dwa uraduje naszą duszę, skłoni do espritu i autorefleksji. Do tomu, który trafi zapewne najpierw do Przyjaciół i Znajomych Autora, (notabene, którzy znali i kochali „Sunię” Ćwieka), Wydawnictwo nie dołącza czytelniczej zakładki, ponieważ ta jest najzwyczajniej niekonieczna; gdziekolwiek i kiedykolwiek weźmiesz do ręki, Drogi Czytelniku, poezje Pana Stanisława, nie szukaj, gdzie ostatnio czytałeś, czym się zachwyciłeś, co wprowadziło Ciebie w zakłopotanie; znowu będziesz w środku satyry niebanalnej i niesztampowej, przepojonej dydaktyzmem (ale nie nadmiernym), wziętym z życia i danym życiu, bo tego „nikt nie otrzymuje na własność lecz wszyscy do użytku” (Lukrecjusz).
**
Aby jakoś zilustrować tom, poniżej zamieszczamy jeden z utworów satyrycznych: